No i stało się. Miałem pojechać dzisiaj kupić Call of Duty: Modern Warfare 3, a wczoraj w Saturnie chodziłem z Uncharted 3 w garści, udając, również sam przed sobą, że wszedłem tutaj pooglądać kuchenki i piecyki.

Niestety okazuje się, że multiplayer Battlefielda 3 pożarł mi resztę gier dokładnie w taki sam sposób, jak kiedyś udało się to World of Warcraftowi. I nie chce mi się niczego kupować, gdy mam w głowie plan, aby sobie wieczorem/w nocy usiąść z padem, założyć sobie headseta i razem z masscą podyskutować o wyższości trybu Szturm nad Podbój (massca) lub Podbój nad Szturm (ja) w rytm kolejnych fragów, płonących czołgów, rozpadających się jeepów i okazjonalnych wrzasków “spotuj go, spotuj, gdzie on jest!” przeplatanych nieco bardziej żołnierskimi słowami.

Niniejszym pragnę więc poinformować szanowną firmę Electronic Arts, że może sobie sama pogratulować odciągnięcia nałogowego kupowacza gier (bo do tego się sprowadza ostatnio moja pasja) od jego hobby. Wygląda na to, że decyzja o wypuszczeniu gry na pierwszy ogień, trzy tygodnie przed swoją główną konkurencją, była ze wszech miar słuszna, nawet w Polsce – według informacji firmy sprzedano jak na razie 66 tysięcy egzemplarzy, co jest liczbą na nasz rynek nierealnie wielką. Na świecie póki co pękło pięć baniek, też wspaniały rezultat. Panowie z Activision nie mają spokoju ducha przed jutrzejszą premierą.

A Battlefield na to zasługuje, bo w multiplayerze jest absolutnie kapitalny. Wiem że jestem monotematyczny ostatnio, ale to nie moja wina, tylko Battlefielda.