Nie wiem czemu tak strasznie zachciało mi się zagrać w Mortala, ale tak się stało, w związku z czym zagrałem. I mimo całej nastolatkowej otoczki (bo umówmy się, to do dzieciaków takich jak ja 20 lat temu adresowana jest ta gra) mam całkiem niezłą zabawę.

Przede wszystkim czuć, że to jest Mortal. W MK vs DC nie czułem tego w ogóle, głównie przez nieco inny model mordobicia (a także – co prawdopodobne – ogólną słabość tej gry), tutaj jest nie tylko krwiście i okrutnie, ale przede wszystkim bardzo szybko, dokładnie tak jak w oryginale. Wchodzą te juggle, które jak się okazało pamiętałem (ale nie pamiętam skąd), odruchowo rzuciłem też harpunem jako Scorpion – czyli jest dobrze.

Mordoklepka tradycyjnie powinna składać się z arcade mode i to w zasadzie tyle, tutaj dorzucono znacznie więcej i są to rzeczy znacznie fajniejsze. Story mode jest epicko kretyński (niestety nie da się przewijać scenek), ale kiczowate dialogi płynnie przechodzą od słów do czynów (bez ekranu loadingu), tak więc tym udało się twórcom mnie udobruchać. Podobno ten story mode jest dość długi, przekonamy się.

Poza nim jest jeszcze wieża z wyzwaniami i tutaj już autorzy puścili wodze fantazji. A to trzeba kogoś po prostu pokonać, a to w określony sposób, a to zasadzić mu fatality, a to pokonać jakieś zombiaki w minigierce – muszę przyznać, że takie mikrogierki w stylu Warioware bardzo mi odpowiadają, bo umożliwiają przysiad do konsoli na 5 minut, a potem wyłączenie jej, bo dziecko płacze/trzeba iść spać.

Fatalities i wszelakie okrucieństwa czynione sobie nawzajem przez postaci wyglądają lepiej niż na każdym dostępnym filmiku, a od X-rayów skóra cierpnie na plecach. Jucha bryzga hektolitrami, kości kruszą się, a ja mam znowu 13 lat i nie wolno mi w to grać.

Jak na razie gorąco polecam. Online będzie sprawdzany jak jeszcze trochę okrzepnę z postaciami i kogoś sobie wybiorę do głębszego ogarnięcia.