Dzięki uprzejmości firmy Playdead (autorów Limbo) miałem okazję zagrać w Inside, grę, nad którą autorzy ci pracowali przez sześć ostatnich lat, oczywiście robiąc sobie przerwy na portowanie Limbo na wszystkie możliwe platformy świata. Tak, wiem, że nad portowaniem siedzi zwykle inny zespół niż nad nowym tytułem, ale nie mogłem się powstrzymać. W każdym razie dali mi swoją nową grę, gdy ich o to poprosiłem, więc wszyscy zwolennicy teorii spiskowych mogą teraz napisać w komentarzach, że poniższy tekst jest kupiony i do niczego się nie nadaje.

Po tym przydługim, acz niezbędnym wstępie przejdę do sedna: Inside to jedna z najlepszych (choć może raczej: robiących największe wrażenie) gier, w jakie kiedykolwiek grałem. Trudno ją porównywać do czegokolwiek większego lub bardziej wystawnego, ale ja ten tytuł rozpatruję w kategoriach dzieła sztuki. Szkic Picassa na świstku papieru może być w tym świecie lepszy od Bitwy pod Grunwaldem Matejki i jest to sprawa wyłącznie uznaniowa. Przyjmijcie więc proszę, że na takim poziomie abstrakcji się właśnie poruszam. Inside to dzieło sztuki w świecie gier komputerowych i jako takie mam zamiar je postrzegać.

Zacznijmy jednak od banałów, czyli co właściwie ten Picasso narysował na swojej kartce, a narysował jamnika… zaraz. Nie o tym. O Inside. Inside to gra, w której kierujemy chłopcem (chociaż chyba bardziej Chłopcem). Chłopiec ucieka przed prześladowcami i mimo że z pozoru opowieść toczy się w czasach współczesnych, dość szybko okazuje się, że jesteśmy w jakimś postorwellowskim koszmarze. A rzeczy, które mogą nas zabić i z chęcią to uczynią, jest znacznie więcej niż paru facetów z pistoletami i psami. Niesamowity, unikatowy styl graficzny – niby przepalony, ale skupiający się na mikroszczegółach wpływających na atmosferę – tylko pogłębia uczucie uczestniczenia w czyimś chorym śnie.

Opowieść podawana jest bez ani jednego napisu na ekranie (uwaga, kłamstwo, jeśli za napis można uznać liczbę), a atmosfera gry robi się coraz dziwniejsza z każdym kolejnym etapem. Warto tu przy okazji wspomnieć, że zasadniczo każdy z etapów ma swoją osobną mechanikę i że bardzo rzadko robi się tutaj podobne rzeczy. U swoich fundamentów Inside to współczesne podejście do Another World (przy czym pod względem prezentacji i rozgrywki również dwuwymiarowe) i chyba najlepiej traktować ten tytuł właśnie w ten sposób. Nie ma strzelania, a przemoc (bardzo nieprzyjemna i bardzo dosłowna) jest ukierunkowana wyłącznie na postać chłopca.

Mimo tego, że chodzimy tylko w lewo, w prawo, w górę i w dół, autorom udało się stworzyć niesamowite poczucie niepokoju, narastające i słabnące w zależności od fragmentu opowieści. Ze zdziwieniem obserwowałem emocje, które mną targają i nie chcę niczego spoilować, ale już dawno nie czułem się aż tak zaszczuty podczas grania, jak w jednym ze środkowych etapów gry. Do tego mnóstwo tu naprawdę nietypowych pomysłów scenograficznych, którymi można by obdzielić kilka tytułów i jeszcze coś by zostało na deser. W każdym razie rzeczy, które widać w Inside, zostają na długo pod powiekami.

I gdy już, po serii wielu niesamowitych pomysłów pomyślałem wreszcie, że dość tego i że Inside niczym szczególnym mnie już nie jest w stanie zaskoczyć, nagle zgubiłem z wrażenia szczękę i tam już, pod stołem, została mi aż do napisów końcowych, po których nie wiedziałem, co właściwie o tym wszystkim myśleć. Co właściwie przeżyłem i czego dotyczyła opowieść? Myślałem o tym jeszcze przez dobre dwie godziny od zakończenia zabawy (czy może raczej przeżycia niż zabawy), aż w końcu ułożyłem sobie w głowę pewną interpretację opowieści, która chyba trzyma się kupy. Chociaż będę musiał to jeszcze sprawdzić, przechodząc grę od nowa.

Inside to więcej pytań niż odpowiedzi, to więcej symboli niż dosłowności, to więcej zaskakiwania niż pogłębiania tego, co gracz już zna. Cała rozgrywka trwa zaledwie dwie i pół godziny (weźcie poprawkę, że bez większych zacięć, gram już od ponad dwudziestu lat), ale rozmiar nie ma tutaj znaczenia. Będę Inside pamiętał tak dobrze, jak do dziś pamiętam Another World i na pewno niejeden jeszcze raz do tego tytułu wrócę.