W zeszłym tygodniu bardzo mocno pracowałem nad tym, żeby Gry biurowe zyskały troszkę na świeżości, w związku z czym straciłem jakieś 12 godzin, pykając w najrozmaitsze gierki, w znaczącej mierze porażająco dobre i porażająco wciągające. Moje serce porwała jednak ta konkretna gra, czyli Closure (dziękuję Zooltarowi za pokazanie jej, naprawdę mnie wbiła w ziemię).

O co chodzi? O to, żeby przejść przez planszę do wyjścia, niby banał. Ale w tej grze wszystkim rządzi teoria względności, w ultra-postępowej formie, która mówi, że istnieje tylko to, co widać. Na tym koncepcie zbudowano autentycznie niesamowitą grę platformową, w której bohater porusza się w zupełnych ciemnościach, rozświetlając teren wokół siebie za pomocą kul światła.

Dziura pomiędzy dwoma oświetlonymi obszarami - tędy właśnie da się spaść

Dziura pomiędzy dwoma oświetlonymi obszarami - tędy właśnie da się spaść

Tak, zgadliście – jeśli kulę odłoży się na podłogę, to za chwilę spada się w bezdenną przepaść. Dało to podstawy do przynajmniej kilkunastu (tyle etapów przeszedłem) rozsadzających mózg zagadek: kule światła trzeba odkładać na wędrujące platformy i cały czas pamiętać o tym, że istnieje tylko to, co widać.

Efekt – zamiast windy wjeżdża się tu na stopniowo oświetlanej ścianie, której szczyt spowija wszak mrok. Do tego dochodzi jeszcze absolutnie niepowtarzalny styl graficzny – poszczególne klatki animacji, jak i same poziomy, są nie dość że szkicowane, to jeszcze każda od zera. Efekt – ekran drga w niepokojący sposób plus mamy wrażenie grania w horror, mimo że to horror nie jest. Ale muzyka (silenthillowe buczenie) też ma udział w kreowaniu tego wrażenia.

Gorąco polecam tu kliknąć