Złamałeś nogę w trzech miejscach? Zwolnili cię z pracy z roczną odprawą? Żona wyjechała z dziećmi na miesiąc do teściowej? Mam coś dla ciebie: Fallout 3.

Gram, gram, gram i końca nie widać. Ba, nie widać nawet połowy. Przynajmniej sądząc po punktach, a te przydzielane są z reguły za ukończone główne questy. Na liczniku 250 a ja się czuję jakbym już zagrał jedną, pełną grę. A to dopiero ćwiara.

Nie wiem czy Bethesda pożyczyła parę setek Chińczyków, którzy robili przy olimpijskich stadionach do zbudowania jeszcze paru lokacji, tym razem  w postnuklearnym świecie Fallouta 3, ale gra poraża mnie cały czas swoim ogromem. Owszem, fizyczny obszar rozgrywki ma pewnie wielkość centrum lewobrzeżnej Warszawy (tak na oko) ale dopakowując go dziesiątkami unikalnych miejscówek, setkami pomieszczeń, tysiącami szafek, biurek i skrzynek w których można grzebać, nie mówiąc już o całej armii postaci z którymi wdać można się w dyskusje, otrzymujemy prawdziwe growe monstrum.

Nie narzekam, bynajmniej. Nie gram z reguły w rpgi, bo rzadko kiedy umieszczone są w uniwersach które toleruję (niedaleka przeszłość, teraźniejszość, niedaleka przyszłość). Być może dlatego macam dosłownie każdy kąt w grze, sycę się możliwością grzebania w plecaku, sprzedawania, reperowania i podwędzania innym całej sterty gadżetów, robię wszystkie możliwe misje w wersji full wypas – jednym słowem chłonę grę w 100%.

Jeśli miałbym się tylko do czegoś przyczepić, to drewniane zachowanie postaci w trakcie dialogów, a szczególnie animacja. Nawet jeśli aktor dobrze czyta swój tekst, to jego trójwymiarowy odpowiednik na ekranie przypomina manekina, któremu jakimś cudem zaimplementowano całkiem sprawny ruch warg i mimikę twarzy. Ale nie ma to wpływu na fakt, że gra mi się znakomicie.

Pozostaje jedynie dziwne uczucie przesytu. A może raczej tęsknoty do innych gier. Nie ma co prawda na rynku aktualnie nic, w co musiałbym niezwłocznie zagrać, ale czasami mam ochotę wyrwać się ze świata Fallouta i zarzucić coś innego. Z drugiej strony wsiąknąłem w atmosferę gry na tyle, że nie chcę odstawiać gry na półkę. Parę kółek w Forzę, jakiś meczyk w Fifę – owszem. Ale potem wracam do dzieła Bethesdy. Czy jednak starczy mi siły, żeby nadal tak samo uważnie i dokładnie delektować się każdym zakamarkiem, misją czy dialogami? Czy wraz z upływem kolejnych dziesiątek godzin zacznę przyspieszać przebieg wydarzeń, ograniczę turystykę postnuklearną i będę coraz bardziej niecierpliwie wypatrywał końca gry?

Lista premier na najbliższe tygodnie mówi, że raczej nie. Lista starszych gier “do zaliczenia” też nie. Ale pogoda za oknem, filmy, książki, projekty w internecie które chciałbym skończyć – to wszystko pozostawia mi coraz mniej czasu na takie kobyły jak Fallout 3.  Trochę szkoda, ale nie można obwiniać twórców że chcieli i dobrze i dużo…

Jeszcze raz postuluję – i prorokuję zarazem – naprawdę dobre gry, umieszczone w kompleksowym, dopracowanym świecie, z unikalną oprawą artystyczną, wizją, klimatem powinny być (i będą) wydawane w coraz mniejszych, coraz tańszych i coraz częstszych epizodach – trochę na zasadzie serialu telewizyjnego. Podoba nam się? To kupujemy następne pięć dużych questów w formacie DLC i wracamy do gry.

Oczywiście, taka sytuacja ma już miejsce i to dokładnie w przypadku Fallouta3. I super. Jeszcze tylko jakby podstawę trochę skrócili, a to co odcieli dali w kawałkach na potem. Wtedy byłoby już optymalnie…