Dawno w nic nie grałem na XBLA, ale wreszcie pozbyłem się opętania battlefieldowego (ponieważ odblokowałem wszystkie karabiny, zrobiłem z każdego z nich po 10 fragów i odblokowałem achievementa, zatem mój zapał do grania spadł). Dust: An Elysian Tale to dziwna, ale niebywale dopieszczona gra, kiwająca się gdzieś pomiędzy slasherem a sielankową grafiką kojarzącą mi się z niewiadomych przyczyn z Bastionem.

Chodzimy sobie po dwuwymiarowych planszach, piorąc po łbach niedobrych wrogów, a model walki jest intrygująco rozbudowany. Dwa podstawowe ciosy to nic nadzwyczajnego, ale już dodatkowy bohater, który strzela czarami, a my te czary następnie rozprowadzamy po całej planszy za pomocą ciosu specjalnego – to już brzmi ciekawiej. Do tego jeszcze pod oboma triggerami mamy uskoki w lewo i w prawo, które prędko okazują się niezbędne, bo niektórzy przeciwnicy rozwalają nas drugim, a czasami pierwszym ciosem. Nie ma klasycznych checkpointów (są savepointy), nie ma odnawiania zdrowia.

Prześliczna gra, wizualne dzieło sztuki. I naprawdę zrobił to jeden gość…?

Estetyka gry to manga ze zwierzakami w rolach głównych. Mamy misiopodobnego burmistrza, mamy kłapciastousze, stojące na dwóch nogach króliki w charakterze starego dobrego małżeństwa, a wszystkich podziwiamy na zbliżeniach podczas dialogów. Przyzwyczajenie się do tej estetyki zajmuje chwilę, ale potem gra się nad wyraz przyjemnie, bo fabuła jest poprowadzona zgrabnie, pojawiają się zadania poboczne, a historia, mimo że poważna, nie jest ani przesadnie nadęta, ani przesadnie infantylna.

Czyli trochę infantylna i nadęta jest, ale warto się przez te dwa elementy przemęczyć dla naprawdę satysfakcjonującej walki i prześlicznych, ręcznie rysowanych okolic. W Duście znajduje się również uwielbiany przeze mnie crafting, czyli składanie nowych przedmiotów z jakichś śmieci. Niestety jak na razie (końcówka II rozdziału) znacznie ciekawsze rzeczy mają przy sobie napotykani kupcy, ale doceniam samą obecność modułu dla maniakalnych zbieraczy.

Przy Duście spędziłem na razie trzy bardzo przyjemne godziny. Spędzę ich jeszcze co najmniej kilka, bo gra się zaczęła rozkręcać, a ja z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej ją doceniam. Wyczytałem też, że zrobił ją samotnie jeden człowiek, w co nie jestem w stanie uwierzyć, biorąc pod uwagę szczegółowość grafiki i animacji.