Naczelnym powodem dla którego zaczeliśmy pisać sobie na tym blogu była chęć poinformowania znajomych, mniej zaangażowanych w temacie gier o tym w co warto zagrać. Warto bardziej lub mniej. Z tym większą przyjemnością parę słów dzisiaj o Dead Space – grze w którą zagrać trzeba. Obowiązkowo.

Żeby nie było wątpliwości – fanem strzelanek w klimatach kosmicznych nigdy specjalnie nie byłem. Wąskie, zaprojektowane bez żadnej logiki kilometry stalowych korytarzy, oślizgłe alieny, laserowe spluwy i wszystko to co już dziesiątki razy przewinęło się przez ekrany gier i filmów z niższej fabularnie i aktorsko półki do końca mnie nie przekonuje. Dlatego chyba w DS zagrałem z dosyć dużym lagiem czasowym, parę miesięcy po premierze. Skłoniły mnie do tego ostatecznie opinie i oceny osób i mediów, które uważam za bardzo miarodajne. Inna sprawa że często jest tak, że hicior klepie najlepiej, kiedy podchodzimy do niego z rezerwą i bez szczególnie napiętych oczekiwań.

Żeby nie zamulać dłużej – uważam Dead Space za grę idealną. Po prostu. Takim mianem określiłbym kilka, góra kilkanaście gier w niemal dwudziestoletniej historii mojej młócki przed ekranem. Cześć z nich otrzymałaby ten tytuł za wyjątkową fabułę, za emocje, za zdolność do uzależnienia – nie mam jednego kryterium. Dead Space wygrywa w kategorii najlepszego zbalansowania elementów gry.

Wszystko, od samego początku do końca jest na swoim miejscu, każdy element gry składa się na przemyślaną całość. Klasyczna w założeniach fabuła (samotny bohater na statku kosmicznym gdzieś coś się dzieje niedobrego) omija pułapkę w jaką wpada większość takich produkcji – “idź i napierdalaj w mutanty”. Owszem, trzeba walczyć o przetrwanie, ale jednocześnie temu wszystkiemu przyświeca zawsze jakiś nadrzędny, i co najważniejsze – logiczny cel. Uruchomić silniki, oczyścić powietrze, przywrócić sterowność, pozbyć się balastu z ładowni. Generalnie: ogarnąć sytuację i wyjść z kryzysu, rozwikłując jednocześnie zagadkę wydarzeń, które doprowadziły do dramatu na pokładzie statku-kopalni. A to wszystko okraszone konkretnym, groźnym klimatem osamotnienia i walki o przetrwanie.

Przekonuje mnie również wykonanie gry. Począwszy od widoku zza pleców bohatera, który jednak nie stawia go w centrum ekranu i nie pokazuje całej sylwetki (zanim nie zaczniemy się bawić kamerą) przez nowatorski panel kontrolny (którego w zasadzie nie ma, bo parametry naszej postaci zostały rozmieszczone sprytnie na kombinezonie) przez system walki, który raz na zawsze zamknąć powinien japę wszystkim zgarbionym, pecetowym nerdom od “strategii”, bojącym się przyjąć do wiadomości fakt, że w konsolowych strzelankach też trzeba myśleć i kombinować. Pojedynki z monstrami w Dead Space nie sprowadzają się do jałowej i prostej w obsłudze ekspedycji pocisków w stronę wroga. Amunicji jest mało i trzeba radzić sobie uruchamiając kreatywność i spryt. A to spowolnić aliena specjalną mocą, a to odciąć mu nogę i zadeptać resztę z buta, a to rzucić w niego jakimś ruchomym sprzętem.

Poza tym nie samym strzelaniem gracz żyje. Miałem wrażenie, że twórcom Dead Space spodobał się chyba – w  przeciwieństwie do mnie – Portal. Jest trochę latania w trójwymiarze, zabaw z grawitacją, przestawianiem przedmiotów, zagadek logicznych, mini gier zręcznościowych i podobnych patentów. Nie stanowią one jednak trzonu gry i nie spowalniają znakomicie wyliczonego rytmu w jakim idziemy do przodu. Zresztą liczba rozdziałów całej historii jest znana od początku i grając w DS czułem się jakbym czytał książkę – nie wiem jak sie skończy ale wiem kiedy.

Generalnie cały gameplay jest bardzo “user-friendly”, np. aby nie babrać się w rozkminkę mapy w 3D, wystarczy wcisnąć prawą gałkę, a na podłodze na sekundę pokazuje się kierunek w jakim powinniśmy podążać do kolejne celu naszej misji. Proste, genialne, i chociaż pewnie puryści błąkania się bez podpowiedzi mnie zjedzą, to uważam to za dramatyczną redukcję frustracji jaką zawsze łapałem w plątaninie podobnych do siebie, ciasnych wnętrz kosmicznych okrętów.

Nie mogę nie wspomnieć o jeszcze jednym elemencie, który obok znakomitych efektów wizualnych wysuwa się zdecydowanie na podium przy analizie gry: dźwięk i efekty akustyczne. Tak się składa, że tuż przed zakupem DS wyposażyłem się w końcu po raz pierwszy w życiu w porządny sprzęt audio – wzmacniacz, kolumny i topowe słuchawki. Efekt? Uczta dla uszu.

DS to zdecydowanie jedna z najlepszych, najbardziej konkretnych, dopracowanych, przemyślanych i precyzyjnie wyegzekwowanych w produkcji gier w jakie grałem. Absolutnie pozycja obowiązkowa dla każdego posiadacza konsoli, szczególnie w kombinacji z dobrym sprzętem audio i czasem na grę po zmroku. No i calak dla zbieraczy acziwmentów – dla niego bez specjalnego żalu czy poczucia straty czasu przechodzę właśnie grę trzeci raz pod rząd. Po prostu gra, w którą MUSICIE zagrać.