Tytuł dodatku do Brotherhooda przeraźliwie długi, ale sama rozgrywka jakaś przesadnie długa nie jest – dostajemy osiem stosunkowo krótkich sekwencji. Normalnie za 800 punktów spodziewałbym się czegoś więcej (na przykład osobnej gry), ale tutaj dostałem naprawdę udane DLC, idealnie dopełniające to, co stało się w Brotherhoodzie i mocno podkręcające mnie na Revelations (zupełnie jakbym potrzebował dodatkowej podniety, ech).

Da Vinci Disappearance śledzi – skąd wiedzieliście? – historię zniknięcia niejakiego Leonarda, którego Ezio usilnie szuka. Zanim go znajdzie jednak, musi odzyskać wszystkie zaginione obrazy Da Vinciego, bo to na nich malarz najpewniej coś ukrył. Wiem, nie trzyma się to kupy zupełnie, ale jakoś w grze to nie przeszkadzało. Odbijamy więc obrazy – ten jest w posiadłości Lukrecji B., tamten zaraz odpłynie na pokładzie statku, ów jest pokazywany na specjalnej wystawie w Watykanie. Jest naprawdę fajnie i nawet czasami trochę inaczej niż w podstawce.

Kapitalnie robi się zwłaszcza pod koniec, gdy po pierwsze mamy odnaleźć znaki na obrazach, po drugie poukładać z nich puzzla z niektórymi brakującymi elementami (bo część obrazów się spaliła, nie, nie jest to spoiler), a następnie wleźć do pitagorejskiej świątyni i rozwiązać całkiem porządne zagadki wspinaczkowe. Miodzio.

Dla nerdów assassinowych na sam koniec pojawiają się współrzędne geograficzne (których ani Ezio, ani Leo nie potrafią jeszcze odcyfrować, wszak mamy XVI wiek) i koniec. Byłem przekonany, że współrzędne wskazują Konstantynopol, ale nie – pokazują jakąś zapadłą dziurę w USA, a konkretnie lichych rozmiarów jeziorko. Ponieważ już wiemy, że w Revelations będziemy grali w Konstantynopolu, nie wiem co to jeziorko ma z czymkolwiek wspólnego. Ale czuję się przyjemnie zamyślony.

Rzadko jakiekolwiek DLC podoba mi się tak, jak podobał mi się dodatek do Brotherhooda. Zwarty, fajnie wymyślony i ekscytujący, z odpowiednio efektownym finałem. Polecam.