Dowiedziałem się o tym dopiero dzisiaj, ale pomysł mi się spodobał na tyle, że muszę się nim podzielić. Otóż Bethesda, zbliżając się do końca produkcji każdej z developowanych przez siebie gier, na kilka tygodni przed premierą organizuje sobie zawody. Bardzo dziwne zawody.
Do zawodów stają reprezentanci dwóch zwykle “zwalczających się” nawzajem działów – developmentu (czyli w wielkim skrócie działu produktowego) oraz QA (działu testowania jakości). Obiekt: aktualnie wytwarzana gra. Cel: przejście jej w jak najkrótszym czasie, czyli speedrun. Nagroda: ciastko, figurka i wieczny szacunek firmy. Mówiąc wprost, goście walczą o życie.
Produkt i QA wiedzą o swojej grze najwięcej ze wszystkich ludzi na Ziemi (poza oczywiście jakimś rozkminiaczem z GameFAQsów, który pisze trzystukilobajtowy elaborat o optymalnym ustawieniu kwiatków w Plants vs Zombies), znają ją od podszewki, śni im się po nocach i prawdopodobnie wywołuje torsje pod prysznicem. Efektem ubocznym tej dogłębnej wiedzy jest umiejętność przejścia całej gry z zamkniętymi oczami i z jedną ręką zawiązaną za plecami.
W Bethesdzie praktyka speedrunów ma długą tradycję i jest zaskakująca pod jeszcze jednym względem – wyniku.
Oblivion – 1 godzina i 15 minut, zwycięzca wygrał o kilkanaście sekund.
Fallout 3 – 1 godzina i 15 minut, zwycięzca wygrał o kilkanaście sekund.
A teraz do listy dochodzi Skyrim. Musi być megalitycznie wielką grą, bo rekordowy speedrun zajął 2 godziny, 10 minut i 20 sekund. Drugie miejsce? 2 godziny, 10 minut i 30 sekund. Tak jest, 10 sekund różnicy. Wygrał gość z QA.
Gratuluję i trochę współczuję jednocześnie.
Te czasy nie mowia wiele o wielkosci gry, wystarczy ze w Skyrimie trafi sie boss przed ktorym trzeba zlewelowac robiac 20 questow…
Ależ moi drodzy…. Ich gry mają skalowanie poziomu potworów, więc to czy podejdziemy do ostatniego bossa na pierwszym czy na 30 levelu niewiele zmienia. Już bardziej mi imponuje speedrun przez Dark Souls jakiegoś japońca. Tam nie ma skalowania poziomu, tam wszystkie potworki są trudne.
Ale oblivion i fallout mają zupełnie różne skalowanie. I w obu grach nie dotyczy wszystkich potworów, więc zawsze w końcu kosa trafia na kamień (chyba, bo nie próbowałem nie levelować). Swoją drogą, Oblivion jest dla mnie tak drętwy, pusty i bezpłciowy, że godzina to w sam raz 😉