Zwykle nie poddaję się hajpowi. Pierwszego Wiedźmina zainstalowałem, pograłem przez dwie godziny, po czym uznałem, że do grania się za bardzo nie nadaje i albo ja jestem za stary, albo ta gra za słaba. Z tym większym zdziwieniem przyjmowałem informacje o gigantycznym sukcesie na całym świecie, który oczywiście stał się gwarantem jeszcze większego sukcesu przy kontynuacji marki.

I już za miesiąc na półki, reklamy, okładki pism (wygląda na to, że majowy Playboy będzie miał render na okładce i sesję w środku) i do lodówek trafi Wiedźmin 2. Im więcej oglądam z niego filmów, tym bardziej chce mi się w niego zagrać, ale skoro jedynka mnie odrzuciła, to ryzyko wpadki przy okazji dwójki jest… no właśnie, nie wiem jakie. Jestem fanem książek Sapkowskiego, w pierwszej grze odrzucił mnie system walki, teraz najwyraźniej wymieniony na coś bardziej ludzkiego. Grafika prześliczna, jeszcze te questy, które układają się w zależności od podjętych wyborów.

No korci mnie. Szkoda, że nie będzie teraz premiery konsolowej, ale coraz częściej słychać (i to z ust przedstawicieli samej firmy), że konsolowy Witcher 2 będzie później. Jak później – aż strach się zastanawiać, przypominając sobie wpadkę z pierwszym konsolowym Wiedźminem, ale ufam, że teraz firma pozbierała się do kupy i zleci konwersję komuś, kto nie ma spleśniałej kanapy w przedpokoju.

Nie grywam za dużo na pececie. Ale dla Wiedźmina 2 zrobię wyjątek. Natomiast jeśli po dwóch godzinach stwierdzę, że mi się nie chce w to grać, będę zawiedziony. Sobą.