W oczekiwaniu na nowego Wolfensteina (to już jutro!) pobawiłem się jeszcze trochę Hardline’em. Skończyłem kampanię, pograłem całkiem sporo w trybie multiplayer i nieco zmieniła mi się optyka względem tego, co pisałem na gorąco paręnaście dni temu.

Przede wszystkim: kampania jest dużo ciekawsza niż mi się wydawało na pierwszy rzut oka. Mechanika aresztowania wszystkich na lewo i prawo momentami szalenie irytuje, ale koniec końców broni się, bo umożliwia granie w trybie nieco bardziej dyskretnym niż w klasycznym Battlefieldzie. Oczywiście mega dziwne jest to, że w wielkim magazynie pan policjant zakrada się kolejnym przestępcom za plecy, zakłada im kajdanki, a oni potem potulnie leżą, zamiast drzeć się i próbować ostrzec swoich kolegów. Ale po jakimś czasie przyzwyczaiłem się do tego konceptu i nawet mi specjalnie jego bzdurność nie przeszkadzała.

Zabawa w dobrego policjanta przez pierwszych kilka epizodów (bo gra podzielona jest na epizody) to flaki z olejem, ale po fabularnym zaskoczeniu przychodzą dużo lepsze poziomy i dużo lepsze emocje. Fabuła trzyma się bezpiecznych standardów wyznaczonych przez The Shield, mimo że tutaj główny bohater jest dużo bardziej płaski niż to, co widać było w serialu. Trochę mi brakowało jego głębi, ale powiedzmy, że jakoś się to wszystko pospinało w ciekawą całość. Niestety jeśli ktoś liczy na długą rozgrywkę, srogo się zawiedzie – 10 epizodów pęka w niecałe 7 godzin i to przy założeniu, że bawimy się w seryjnego kajdankowicza.

Na marginesie: rozbawiła mnie końcówka gry, kiedy to autorzy z Visceral, ewidentnie moim zdaniem sfrustrowani tym, jak wiele więcej można było w Battlefieldzie stworzyć, sadzają nas na chwilę za sterami czołgu. Ta krótka chwila przypomniała mi bardzo dokładnie, za co zawsze lubiłem Battlefielda.

Po skończeniu fabuły zrobiłem drugie (i trzecie, i czwarte) podejście do multiplayera, aż wreszcie moje własne dziecko powiedziało mi, żebym zagrał lepiej w Battlefielda 4 i miało absolutną rację. Różnica klasy (albo i dwóch) pomiędzy obiema grami rzuca się w oczy dopiero wtedy, gdy z ciasnych korytarzy bankowych od razu wyskoczymy na pola pełne czołgów, armat samobieżnych, samolotów i śmigłowców szturmowych. Szkoda marnować czas na tryb sieciowy w BF:H.

Jeśli zatem nie przeszkadza Wam spędzenie kilku zaledwie godzin w przyzwoitej kampanii, możecie Battlefield: Hardline sprawdzić. Ale w sieci znacznie lepiej pobawić się w Battlefieldzie 4.