Kochałem Battlefielda 2 wielką miłością i zostawiłem w nim jeśli nie setki, to na pewno długie dziesiątki godzin. Gra była kompletna, mapy interesujące i jedyne, czego mi brakowało, to porządnych zniszczeń (oraz przez długi czas klimatu drugiej wojny światowej, ale potem mi przeszło). Miała też mega fantastyczne rozwiązanie w postaci trybu dowódcy.

Dowódca nie brał udziału w bezpośredniej walce, zamiast tego wpatrywał się w rozpostartą na całym ekranie mapę taktyczną i robił tylko dwie rzeczy: po pierwsze wydawał polecenia drużynom, po drugie wspierał je za pomocą kilku zabawek, takich jak zrzut uzupełnień, skan pola walki czy atak artyleryjski. Dzięki tej pierwszej funkcji można było podesłać jakiemuś nadwątlonemu starciem skrzynkę z amunicją i healthpackami, albo samochód zagubionemu pilotowi, który musiał się katapultować i wylądował gdzieś daleko od linii frontu. Dowódca nie strzelał, ale na koniec rundy jego wynik ulegał podwojeniu (o ile drużyna wygrała) i jeśli był dobrym dowódcą, a jego podwładni nie biegali jak kurczaki bez głów, zwykle zajmował wysokie miejsce w tabeli.

Oczywiście drużyny rzadko słuchały poleceń (bo niby czemu miały słuchać jakiegoś obcego gościa), ale doszedłem do sporej wprawy w opieprzaniu randomów, że wygramy wtedy, jak będą ze mną współpracować. Zrzucałem samochodziki i paczki na zachętę i takim sposobem pośredniej perswazji po jednej-dwóch rundach zdobywałem posłuch. I wtedy zaczynała się prawdziwa zabawa, bo grałem w RTS-a prawdziwymi ludźmi. Wy bronić tu, wy atakować tam, macie paczkę, artyleria tutaj, samochodzik tam, skan pola walki… aha, przegrupowanie sił wroga przy fladze E, wszyscy atakować. Prawdopodobnie niejeden psycholog miałby wiele do powiedzenia na ten temat, ale zostawmy to na komentarze ;).

Battlefield BC, dwójka, BF3 – już pożegnałem się z trybem dowódcy na dobre. A tu proszę, wyciekły przynajmniej dwa plakaty (jeden poniżej) wskazujące na to, że tryb dowódcy wróci w Battlefieldzie 4. Moje zainteresowanie tym tytułem przebiło tym samym skalę.

bf4-commander-2