Zagrałem, skończyłem, ochłonąłem i mimo to stwierdzam: Ballad of Gay Tony to definitywnie najlepszy w historii kawałek sagi GTA. Zanim zdecydowałem się to publicznie ogłosić, spojrzałem z sentymentem wstecz, dla pewności, jeszcze raz na Vice City, dotychczasowego lidera w moim osobistym rankingu. Ale jednak… Ostatni epizod do wydanej półtorej roku temu “czwórki” jest bezkonkurencyjny w każdym wymiarze.

Powiedzmy też od razu – to moja, bardzo subiektywna ocena. Jeśli określenie “dobra impreza” kojarzy ci się tylko z zadymionym pubem i dyskusjach przy piwie o najlepszej figurce z Warhammera, jeśli nie wiesz czym różni się muzyka house od trance a kokaina od amfetaminy, to możesz spojrzeć na BoGT dużo mniej entuzjastycznie. Dla mnie, weterana złotej ery clubbingu, człowieka lubiącego od zawsze zabawę, muzykę, kluby i barwne towarzystwo najnowsza odsłona Grand Theft Auto jest swoistym hołdem oddanym tej kulturze. Hołdem, a jednocześnie bezkompromisową, ostrą jak skalpel prześmiewczą jazdą po takich rozrywkowych klimatach.

Ale nie powinno to zdziwić prawdziwych fanów kreatywnego geniuszu Dana Housera, który jako mastermind stojący za scenariuszem i dialogami z krzywego lustra współczesnej popkultury uczynił najsilniejszy znak firmowy marki GTA. Naturalnie, dla wszystkich, którym z językiem angielskim nie jest po drodze, najnowsza odsłona dziecka Rockstara będzie tylko kolejną “strzelanką z elementami jeżdżenia po mieście”, gdzie długie przerywniki filmowe są zawalidrogą w prostackiej rozwałce i kasowaniu przechodniów.

A to właśnie w scenariuszu, postaciach i dialogach tkwi dla mnie największa siła Ballady o Ciepłym Antku. Jest jak zawsze – bez limitów, bez trzymanki, bez tematów tabu. Na celowniku geje, celebryci, Arabowie, Twitter, światowy kryzys finansowy. Houser bezbłędnie trafia ręką na puls, wyciąga z otaczającej nas rzeczywistości absurdy, przegięcia, skrajności i stereotypy i bawi się nimi z mistrzowskim polotem. Zdaję sobie sprawę, że może nie każdego będzie to śmieszyć, że nie każdy zrozumie aluzje i nawiązania, bo nie każdy musi siedzieć w takich klimatach. Tak było na przykład ze mną w przypadku poprzedniego dodatku do GTA IV – mimo że fajny, to jako że z harlejowcami i heavy metalem nigdy nie miałem za wiele wspólnego, po prostu zagrałem ale się nie podjarałem.

Dodatkową siłą tego akurat, ostatniego jak się może wydawać odcinka czwartej części GTA jest zgrabne spięcie całej fabuły, która rozpoczęła się od przygód Niko Belica. Po prezentacji społecznych dolin Liberty City – nielegalnych imigrantów i gangów motocyklowych – poznajemy “elyty” miasta: nakoksowane gwiazdy, bywalców klubów, ofiary paparazzi i naturalnie cały garnitur gangsterów. Oczywiście przez historię Louisa Lopeza, głównego bohatera BoGT przewijają się notorycznie postacie z poprzednich epizodów, uzupełniając znane już nam wydarzenia spojrzeniem z trzeciej perspektywy. Ta ostatnia wydaje mi się jednocześnie najbardziej atrakcyjna i z jajami.

Problem z grą mogą mieć ponownie obrońcy moralności, jeśli jeszcze nie znudziła im się wojna z produkcjami Rockstara. Problem polegał będzie głównie na złapaniu odpowiedniego dystansu do gry i tego co definiuje ona jako dobro i zło. Hauser ponownie operuje podwójną gardą, która wytrącić ma oręż z rąk moralistów. Wysadzenie całego składu metra z bezbronnymi mieszkańcami jest OK, bo jest tak nierealne w prawdziwym życiu że ciężko kogokolwiek podejrzewać by pod wpływem gry miał zamiar zrobić coś podobnego. Wciąganie kokainy jest jak zawsze nie-OK i prowadzi prędzej czy później do upadku, czyli zupełnie jak w prawdziwym życiu i jak zwykle Rockstar jest jak najdalej od gloryfikowania twardych dragów. Co więcej, nasz Luis, pomijając trzy- czy czterocyfrowy bodycount (winnych i niewinnych) jest niemal wzorem do naśladowania – nie pali, nie wciąga, pije umiarkowanie, pomaga mamie i jest dżentelmenem dla kobiet.
gay-tony-dancing

A propos – tu pewnego rodzaju nowość i przełom dla bardziej cnotliwych. Gra dosłownie OCIEKA seksem. Nie jakimś ukrytym w dialogach erotyzmem. Nie flirtem czy nawet jeżdżeniem na dziwki. O ile do tej pory zbliżenia były ledwo ledwo ale jakoś tam maskowane, teraz nie ma już przebacz. Jedyne czego nie zobaczymy w przerywnikach to same genitalia. Brak golizny kłaść można jedynie na karb okoliczności czyli szybkiego i przypadkowego seksu w klubowym klozecie. Louisa możemy podziwiać w wielu konfiguracjach – od tyłu, od przodu, lub na siedząco przy relaksującym oralu. Jeśli jakiejś laski nie przeleci na naszych oczach, to tylko dlatego że zrobił to już wcześniej, o czym w dialogu poinformuje nas sama szczęśliwa z tego powodu ofiara. No ale w końcu nasz Dominikańczyk jest zawodowo prawą ręką i przyjacielem zadeklarowanego geja, więc nie może być wątpliwości co do jego orientacji seksualnej, tym bardziej że mamy wszelkie powody by się z nim identyfikować.

Na pochwałę zasługują też konstrukcje misji, które niemal zawsze odbiegają od utartych schematów z gatunku “jedź tam i zabij tamtego”. Taki też nie brakuje, owszem, ale z reguły towarzyszy im jakiś śmieszny albo pomysłowy patent, albo przynajmniej ciekawy dialog czy scenka filmowa. Jeśli to jednak dla Was za mało, Rockstar proponuje nowość – ocenę wykonania misji. Podstawowe parametry to z reguły czas, celność, ilość zniszczonych celów specjalnych, stopień obrażeń, itd. Dla maniaków specjalny achievement – wszystkie misje na 100%, czyli naprawdę solidny recycling zakupionego DLC.

A skoro jesteśmy przy cyferkach – przejście całości, bez większego obijania się po mieście, zajęła mi prawie 14 godzin. Pominąłem wszystkie misje dodatkowe czyli 25 potyczek z gangami narkotykowymi i drugie tyle base-jumpów czyli skoków z drapaczy chmur z lądowaniem w ściśle określonym miejscu. Misji fabularnych jest 26, średnio do każdej podchodziłem 2-3 razy. Jak na wydane 20$ – gra warta każdego centa.

Gdyby nasz blog dał możliwość umieścić sześć gwiazdek w ocenie gry – zrobiłbym to natychmiast. Gra ma to wszystko co lubię – klimat, określone poczucie humoru, które idealnie mi podchodzi, znakomite dialogi, znakomitą grę aktorów, wrażenie że ci którzy to wymyślili autentycznie się w tym orientują, masę drobnych, nie raz ukrytych niespodzianek, uśmieszków i mrugnięć okiem, wulkan kreatywnych aluzji do pokręconej rzeczywistości oraz setki rzeczy których nikt do gry wpakować nie musiał ale mimo wszystko to zrobił. Bez oglądania się na kompromisy, polityczną poprawność i fałszywą moralność, jednocześnie trzymając własny styl i dystans do wszystkiego. Gra w 100%, tylko i wyłącznie dla dorosłych – i bardzo dobrze.  Mój szacunek, podziw i gratulacje!