Skończyłem Assassin’s Creed: Revelations. Stosunkowo niedawno hasałem jeszcze po dachach Rzymu, a tu mnie nagle naszło na to, żeby zwiedzić też Konstantynopol w podobnych warunkach przyrody… i nie zawiodłem się. Wcale się nie zawiodłem. Ba, powiem więcej, wciągnęło mnie na tyle, że urządziłem sobie chwilę zbieractwa achievementowego.

Ale do rzeczy: zamiast pisać to, co napisali już we wszystkich recenzjach czyli Ezio i Konstantynopol, i Altair, i w ogóle, skupię się na mięsie, czyli będzie to zbiór luźnych spostrzeżeń mniej lub bardziej przydatnych dotyczących gry na tle swoich poprzedniczek.

Przede wszystkim Revelations zawiera najmniej zmian względem swojej poprzedniczki niż jakikolwiek Assassin’s Creed. To taki bardzo rozbudowany Brotherhood, gdzie ważne jest łączenie killi w sekwencje oraz wzywanie asasynów, gdy tylko Ezio coś nie pasuje. Można to robić na moje oko nieco częściej niż poprzednio, więc gra się bardzo wygodnie, nawet jak wpadniemy na janczarów, którzy są dość upierdliwi w walce, bo uskakują przed ciosami i giną dopiero po paru kontrach (w zależności od kupionej broni).

Miasto jest mniejsze od Rzymu z Brotherhooda i na pewno mniejsze niż oba miasta i wszystkie miejscowości z Assassin’s Creed II. Z niewiadomych mi przyczyn z gry zniknęły konie, za to pojawiły się linki do ślizgania, ale to nie rekompensuje braku wierzchowców. Mimo że Konstantynopol jest bardziej zwarty od Rzymu, trudno się dopatrzyć jakichś wielkich różnic – brakowało mi klimatu takiego jak w Akce w pierwszej części gry.

Moduł skręcania bomb tylko początkowo wydaje się nieprzydatny, podczas kolejnych misji wolałem sobie oszczędzić długich walk i po prostu najpierw wabiłem wrogów w jedno miejsce, a potem BUM petarda z bieluniem i pozamiatane. Muszę przyznać jednak, że mimo swojego entuzjazmu dla tego całego systemu ani razu nie założyłem petardy potykowej, ani nie korzystałem z możliwości odbicia ciśniętej bomby od ściany. Gra jest po prostu zbyt łatwa na takie wymysły.

Z Revelations zniknęło też opcjonalne badanie grobowców – teraz jest przymusowe i zdecydowanie bardziej efektowne niż poprzednio. Efektem ubocznym tej efektowności jest ich zmieniona konstrukcja – wciąż to fajna przygoda, ale uciekło gdzieś poczucie szukania tej jednej, jedynej ścieżki pomiędzy żyrandolami i dziurami w ścianach gdzieś hen pod sufitem świątyni. Można sobie na szczęście przypomnieć staroszkolne grobowce, po zebraniu dziesięciu specyficznych znajdziek odblokowuje się Hagia Sofia, kapitalnie przemyślana i wykonana. Tylko czemu zaledwie ona jedna?

Misje fabularne wynagradzają uproszczenia wymienione powyżej – są ciekawe, efektowne, ekscytujące i z rzadka pozwalają na wyrzynanie bezkarne wszystkich naokoło. Częściej trzeba pokombinować, poprzekradać się, może odpalić petardę dymną albo hukową… jest też okazja sprania weneckich minstrelów oraz chodzenia i śpiewania gościom pewnej imprezy (znakomity akcent humorystyczny muszę przyznać, uśmiechnąłem się naprawdę szeroko).

Gra jest kompletnie na bakier z faktami historycznymi. Postacie historycznie żyjące w innych epokach tutaj znajdują się w jednej… ale to w ogóle nie przeszkadza, wszak mówimy o grze, w której starożytna rasa pre-ludzi stworzyła potężny artefakt, wpływający na losy świata. Dlatego też śmieszy mnie analizowanie Assassin’s Creeda pod kątem historycznym i wysnuwanie na tej podstawie jakichkolwiek wniosków. To wymysł, bajka i bujda, więc może się bawić konwencją i na przykład nakazać hitlerowcom wygrać jakąś lekką wersję drugiej wojny światowej – tego zresztą spodziewam się po następnej części, więcej pustyni, Egiptu i Afrika Korps poszukujących Arki Przymierza.

Zakończenie gry oczywiście nie jest żadnym objawieniem, a rozumiane dosłownie stanowi zapowiedź naprawdę słabej gry o chodzeniu po jaskini, która to gra mam nadzieję nie powstanie jako Assassin’s Creed III. Zresztą nie wiem co będzie w AC3, bo już w Revelations jest przesyt pomysłów i rozwiązań – celowo nie piszę o obronach kryjówek w stylu tower defense oraz całym modułem do zarządzania gildią asasynów, bo można się na to niemal totalnie wypiąć. Lub – tak jak ja – pobawić się tym trochę, bo całkiem obie rzeczy są fajne. W tej drugiej zresztą spisana jest całkiem sympatyczna fabułka, odczytywana między wierszami kolejnych misji, na które wysyłamy naszych asasynów do basenu Morza Śródziemnego, walcząc o wpływy z Templariuszami oczywiście.

Revelations to świetna propozycja dla każdego fana Assassin’s Creeda (do grona których – ku własnemu zakłopotaniu – zaliczam się od pierwszej części). Jest tu ciaśniej, ale mamy masę spraw do załatwienia, a grafika wciąż pozostaje na niezrównanym poziomie. Polecam mimo okrojenia paru elementów.