Randy Pitchford, prezes Gearboxa, który nie słynie raczej z przesadnie stonowanego języka, powiedział parę mocniejszych słów na temat Aliens: Colonial Marines, co do którego już dawno byłem przekonany, że został skasowany.

Zdaniem Pitchforda moje (i zapewne też wielu innych) przekonanie zostało wywołane działaniami firmy SEGA, która postanowiła zapowiedzieć grę w momencie, gdy Gearbox nawet jeszcze nie zaczął technicznych prac nad grą, co zaowocowało coraz bardziej ziejącą (niczym kwas z pyska aliena) nieobecnością na kolejnych targach branżowych i pokazach.

Ku mej uciesze (chociaż muszę przyznać mocno schłodzonej grą Aliens vs Predator na tej samej licencji, a przynajmniej na jej połowie) gra jednak nadal powstaje i już zaraz-zaraz Gearbox coś z niej pokaże.

Zamiast jednak jarać się, jak to będzie super patrzeć na przybliżające się kropeczki na motion sensorze, odpłynę w nieco inny region, mianowicie skutecznego marketingu. Bo zapowiedzenie gry w momencie zdobycia na nią licencji jest owszem, fajne – ale dla szesnastolatka, który jak widać siedzi w Sedze za mahoniowym biurkiem i jara się “woooo aliensy!”. Marketingowy cykl życia takiego produktu jak gra komputerowa musi być dokładnie zaplanowany i ujęty w harmonogramy właśnie po to, żeby nie schłodzić sobie wizerunku do etapu pełnej martwicy publicznego zainteresowania.

Oczywiście w budowaniu świadomości na temat Colonial Marines nie pomógł fakt, że po drodze anulowano jakieś staroserowe Aliensy od Obsidiana, przez co sądziłem, że w porządnego Aliena już sobie nie pogram. Teraz jednak, gdy szesnastolatek z Segi został wysłany do szkoły, mogę się z powrotem jarać horrorowo-strzelankowym światem, w który niebawem zanurkuję.

A dla innych firm nauczka na zawsze – don’t be cool. Nie wolno dopuszczać do najmniejszego schłodzenia podjarki.