Gram sobie w Assassin’s Creed III już od parunastu godzin, a kupka wstydu leży i się ze mnie śmieje. Zamiast bowiem pchnąć fabułę do przodu, mój bohater wdrapuje się na wszystkie wysokie miejsca w każdej okolicy, odkrywając w ten sposób najróżniejsze ikonki na mapie, a tych jest w Assassinie milion. Do każdej ikonki muszę pójść i załatwić związaną z nią sprawę. Te wszystkie mikromisje czy znajdźki zajmują mi taką masę czasu, że chwilowo zapomniałem, co właściwie miałem robić w głównym wątku fabularnym. Jestem w Nowym Jorku, tyle pamiętam.
Sam nie wiem czy lubię sandboxy, czy ich nie lubię. Zwykle irytuje mnie, gdy zaczynam zostawiać w jakiejś grze więcej niż dwanaście godzin (chyba, że to gra fabularna, tam czas płynie zupełnie inaczej), ale jakieś dwa lata temu totalnie mi się odmieniło i teraz w dziewięciu grach na dziesięć “czyszczę” wszystkie ikonki, skrzynki i misje poboczne, zanim ruszę dalej. Przy czym złość na to, że “gra jest za długa” w ogóle mi nie przechodzi.
Co ciekawe, FarCry 3 działał tak na mnie w tylko pierwszej połowie, a potem zaczął mnie męczyć, więc odpuściłem sobie większość misji pobocznych, skupiając się jedynie na wspinaniu na wieże radiowe oraz wyzwalaniu kolejnych posterunków. Każda z tych rzeczy stanowiła dla mnie osobną rozrywkę, więc sobie je miksowałem – ale nie z misjami wątku głównego, nie wiem czemu. W związku z tym moje kolejne sesje wyglądały tak, że w jednej wyzwalałem pięć posterunków i wspinałem się na trzy wieże (a potem zieeeew, znudziłem się), a w drugiej włączałem mentalnie zupełnie inną grę i kończyłem dwie czy trzy misje wątku głównego.
W życiu codziennym nie mam żadnych skrzywień na punkcie przesadnego porządku. Nie przejmuje mnie to, gdy jedna płytka jest ułożona inaczej na podłodze w łazience, albo to, że lewy przedni kierunkowskaz mam do wymiany. W pracy działam zadaniowo i potrafię się skupić na jednej rzeczy. Rozpraszam się łatwo, ale równie łatwo się skupiam.
Wychodzi zatem na to, że w grach mój mózg stara się to wszystko odreagować, a ja “muszę złapać je wszystkie”. Dobrze, że nie dotarłem do etapu maniakalnego zdobywania wszystkich achievementów, ale czuję, że jakbym się w to wkręcił, to miesiącami grałbym w najgorsze crapy, byle mieć tylko 1000/1000.
A jak u Was? Zbieracie, olewacie, potraficie nad tym zapanować?
Lubię sandboxy, ale za szybko się nimi nudzę – w sumie paradoks jak można nudzić się grą, która oferuje tyle do zrobienia. Za bardzo odrywają mnie od głównego wątku fabularnego, a ten z reguły jest dla mnie najważniejszy, jak fabuła leży, to i gra leży, i się kurzy.
Och, ja mam podobnie, przy czym jestem perfekcjonistką w dużej mierze również “normalnie”. W grach mnie to wykańcza, bo albo się wkurzam, ile tych mini-questów jest i ile jeszcze ikonek do oczyszczenia zanim przejdę do wątku głównego, albo czemu ta gra jest taka długa. Dobrze wiem, że mogę te wszystkie opcjonalne znajdźki olać i skupić się na tym, co najważniejsze – i przez to nie marnować czasu, które na granie muszę sobie wydrzeć – ale z drugiej strony przejście obojętnie obok tych świecących ikonek będzie mnie to potem metaforycznie gryzło po nocach. Obrzydliwie samo-nakładające się niewolnictwo…
Czasami uda mi się nad tym zapanować, ale to jak już się wścieknę. Ostatnio miałam tak w “Assassin’s Creed”, kiedy olałam te czasówki z bieganiem za ofiarami. Rany, jak ja nie cierpię czasówek…
So, same here 🙂
Ja aktualnie przechodzę nowego Tomb Ridera i mam właśnie tak jak Ty. Zaglądam pod każdą deskę i wchodzę na najwyższe punkty aby wszystko znaleźć. Główny wątek za to idzie jak po grudzie.
Zbieramy zbieramy. Z założenia muszę mieć 100%, przejść każdą misję dodatkową, zebrać każdy ukryty skarb i ubić każdego potwora na planszy. Inaczej czuję się źle i mam poczucie, że coś opuściłem, gryzę się z tym, notuję sobie, że mam gdzieś wrócić, co czasem robię, czasem niekoniecznie. Potem dziwię się, że nie ukończyłem jeszcze jakiejś gry, albo tytuł na 10 godzin zajął mi ich 30 😛 Dlatego staram się oszczędnie grać w tytuły naładowane contentem, bo wiem, że jak wlezę, to prędko nie wyjdę. Z tego powodu odpuściłem sobie Skyrima.
Rany, zbieractwo w grach to największe nemezis. Nie potrafię sobie psychicznie poradzić z tym, że czegoś nie odwiedziłem, że czegoś nie zebrałem, że coś przeoczyłem, że nie dowiem się czegoś :). Mogę zarzucić grę w połowie, ale ta połowa będzie na 100% :D.
Akurat Asasyn nowy po jakimś czasie mnie zniechęcił do robienia wszystkich pobocznych rzeczy (zwłaszcza, że część była zabugowana), ale miałem ostatnio dokładnie tak samo zz Far Cry’em 3. To otoczenie było tak FAJNE, że nie dało rady iść ciurkiem za fabułą odmawiając sobie polowań, odbić obozów i tych wszystkich znajdźko wypraw :).
Zbieram, a zaczęło się od lumsów w Raymanie, albo butelek w Sly’u.
Zależy od ilości wolnego czasu:) Jak mam go dużo to staram się orać wszystko.Na chwilę obecną będę drugi raz kończył Heart Of The Swarm żeby łyknąć wszystkie achivy z kampani:)
Tez tak mam. Potem sie okazuje, ze gra, ktora recenzenci wyliczali na 10 godzin, mi zajmuje trzy razy tyle. W samym Skyrimie spedzilem ponad 200 godzin i to nie siegnawszy nawet po mody. Dopiero okolo 190 godziny gry zabralem sie za watek glowny, bo porzucilem go niemal na poczatku 🙂
Odbija sie to niestety na grach stricte korytarzowych, w ktorych naprawde nie ma niczego do szukania, a trzeba przec przed siebie i strzelac. Ja i tak zagladam w kazdy kat. Czasem przez to odechciewa mi sie grac 😉
O, wlasnie sobie przypomnialem, ze musze dokonczyc Fallout New Vegas.
Szkoda życia na te pierdoly. Zwykle coś tam zrobię, ale w większości wypadków te poboczne rzeczy są tak nudne, wtórne i sztampowe, że nudzą po kilku misjach.
Jak gra dobra to żal kończyć, ale nigdy jeszcze nie czyścilem wszystkiego.
Ostatnio w Sleeping Dogs zrobiłem trochę misji dla ludzi (jak były blisko), ale wyścigów, kogutow, czy innych bijatyk w ogóle nie dotknąłem. Podobnie jak kamer i skrytek – ot raz zrobiłem, jak musiałem albo były obok.
Jest tyle dobrych gier, książek i filmów, a Wy marnujecie czas na takie coś? 🙂
Ja tak miałem w AC 2. Zebrałem wszystko co było możliwe i rozegrałem wszystkie misje poboczne. W Brotherhood poza głównym wątkiem doprowadziłem wszysktich assassinów do maksymalnego poziomu i to wsio. Nie ruszałem dodatkowych misji. W Revelations zrobiłem tylko główny wątek. Interesowało mnie głównie to jak zostanie poprowadzona fabuła, jak się zakończy era Ezio i co jeszcze zostanie ujawnione, a co pozostanie wnerwiająco niejasne. Ogólnie to zależy od dnia. Czasem mam tak, że gram 2 godziny i robię wszystko tylko nie główny wątek, a czasem szlag mnie tafia, że gra się dłuży i olewam dodatki.
@Don Simon
A samo granie to już nie jest marnowanie czasu? 😛
Mapa ma być czysta, w dzienniku wisieć max jedno zadanie główne, w plecaku mają leżeć tylko niezbędne rzeczy. Porządek musi być, nawet jeśli jest to porządek okupiony godzinami grania. Poza tym sztab ludzi napracował się, żeby to wszystko stworzyć, a ja mam na bezczela 95% ominąć? Zwłaszcza jak zapłaciłem niemałe pieniądze za grę? Poczucie wyrzucania kasy w błoto byłoby zbyt silne. Dokładnie jak w przypadku promocji na Steamie czy innych Indie Bundle. Zapłać ile tam chcesz i potem miej kolejnych dziesięć gier w bibliotece, z czego zagrasz max we dwie. Sumienie gryzie po czymś takim. Na szczęście niezbyt mocno :]
Jest oczywiście, ale powiedzmy, że to relaks.
Ale tłuczenie takich samych dennych misji albo zbieranie śmieci to już krejzi szit.
Lepiej, żeby było mniej, a ciekawiej.
Ja lubię robić poboczne misje ale pod warunkiem że coś z tego będę miał podobnie jest z achivami które głównie w WoWie miałem głęboko w dupie bo pkt uzyskanych nie mogłem na nic wymienić więc po co sobie zawracać głowę.