Skończyłem Deusa, obejrzałem dwa z czterech filmików kończących rozgrywkę, cofam się o 15 minut, żeby obejrzeć pozostałe dwa. Czas na małe podsumowanie zatem i ocenę, na początku tym razem – naprawdę warto w to zagrać. Gra ma mnóstwo mniej lub bardziej przeszkadzających wad, ale jednego nie można jej odmówić – płynie. Fabuła nie umyka, główny wątek trzyma w napięciu i chociaż za dużo tutaj deus ex machina (hehe), to poza tym nie odczuwałem jakichś nadzwyczajnych dreszczy żenady na kręgosłupie.

Model rozgrywki nastawiony na skradanie to niezła rzecz, niestety twórcy za bardzo dali się ponieść i dali aż dwa bardzo krępujące ruchy osiągnięcia (skończ całą grę bez wywołania alarmu, skończ całą grę bez zabicia kogokolwiek), przez co spora grupa ludzi odczuwa fizyczną potrzebę grania dyskretnego i traci cały stos contentu – bo strzelanie jest tutaj niezłe i wymiany ognia potrafią podlać żyły adrenaliną wcale nie gorzej niż przemykanie się między strażnikami.

Graficznie gra wzbudza kontrowersja – z jednej strony jest faktycznie biednie, z drugiej jakoś stylistyka nadrabia braki w wystroju wnętrz. Wielu osobom przeszkadza dominujący w grze złocisty kolor (taki jest HUD, takie są miasta), dla mnie taka graficzna konsekwencja dowodzi artystycznej wizji, więc od strony wrażeń estetycznych nie mam się do czego przyczepić.

Bardzo podobały mi się kluczowe rozmowy z postaciami – wprawdzie od momentu wykupienia sobie upgrade’u ułatwiającego rozpoznawanie intencji rozmówców stały się banalne, ale jestem pełen podziwu, że są fajnie i zgrabnie losowe. Trzeba słuchać i myśleć, nie da się nauczyć jak małpa prawidłowych wyborów. Aż żałuję, że tych rozmów było tak niewiele (bodaj siedem przez całą grę).

Z mojego punktu widzenia grającego rodzica Deus ma jedną zasadniczą wadę – jest za długi. Mniej więcej dwie ostatnie godziny marzyłem już o tym, żeby wreszcie zobaczyć zakończenie. Do wielkich wpadek gry należy też zaliczyć bossów w liczbie czterech – za mało, żeby uznać ich za niezbędny element gry, za dużo, żeby przejść obok nich mimochodem i przyjąć spokojnie konieczność katowania się postacią rozwiniętą na hacking i skradanie, podczas gdy z drugiej strony pomieszczenia stoi wielki koleś z armatą zamiast ręki. Bossowie są do dupy i niejeden gracz przez nich właśnie przestał grać – ale warto się przemęczyć albo przynajmniej zajrzeć na YouTube’a, bo na każdego z nich jest bezpieczny sposób dla gryzipiórków, którzy wszystkie karabiny pogubili.

Podsumowanie wypada dla Deusa bardzo, ale to bardzo pozytywnie. Ta gra ma duszę, wizję artystyczną, niebanalny przekaz i fajnie się w nią gra. Liczę na wysoką sprzedaż i fajny sequel, zgrabnie zapowiedziany po napisach końcowych.