Electronic Arts poinformowało, że kupiło producenta i wydawcę casualowych gierek PopCap za jedyne 750 milionów dolarów plus dodatkowe miliony zależne od wypracowanego wyniku: jeśli wszystko pójdzie hurraoptymistycznie, to deal zamknie się w sumie 1,3 miliarda dolców.
Po co EA-om PopCap, oczywiście poza zarabianiem pieniędzy? Najwyraźniej gigant stara się wchodzić w kolejne nisze rynkowe, fakt że za późno i za drogo, ale moim zdaniem zdąży jeszcze te inwestycje odrobić. Gdy spojrzy się na wydawców gier facebookowych, gdzie aktualnie jest największa kasa, Electronic Arts siedzi na bezpiecznym piątym miejscu z niewielką stratą do trzech rywali nad sobą (i oczywiście z gigantyczną stratą do Zyngi, ale Zynga tak już ma).
Jeśli jednak chodzi o starszy rynek gier casualowych, to nie przeżył on aż takiej eksplozji jak FB, co nie znaczy, że jej nie było – wydane na smartfony Angry Birds od Rovio i Fruit Ninja od Halfbricka zarobiły miliony dolarów, że o arcyszerokim portfolio Alawara (firma z Syberii, I shit you not) nie wspomnę. Wcześniej PopCap sam eksploatował ten rynek, choćby znakomitym Pegglem (moja pięcioletnia córcia w to gra, bo są koniczki) czy Zumą, przy której kiedyś siedziałem pięć godzin bez przerwy – ale przede wszystkim własną wariacją na temat tower defense’a, czyli Plants vs Zombies. Zresztą pisaliśmy już o nich na tym blogu.
Teraz zatem EA wchodzi na nowy rynek. Nie sądzę, żeby zbyt dużo zmieniało, chociaż spodziewam się ciekawych crossoverów, jak choćby minigra w Peggle’a w nowych Simsach lub odwrotnie – świat Simsów w Pegglu (Disney mocno crossoveruje swoje główne marki z facebookowymi grami po kupieniu Playdoma). W moim odczuciu to bardzo dobra decyzja, bo rynek gier FB jest napompowaną po brzegi bańką internetową w wersji 2.0, a bardziej oldschoolowe, casualowe gry, przeżyją ją bez większego szwanku. Ciekawe co następne w kolejce do inwestycji.
EA zanim wykupił PopCap i tak dobrze rozumiał rynek gier na smartfony i przeglądarki, bo miał już w swoich rękach Chillingo oraz własny dział EA Mobile. Jest najlepiej radzącą sobie megakorporacją w tym segmencie rynku. Regularnie duża ilość ich tytułów znajduje się w pierwszej dwusetce gier w App Store. Sprawnie posługują się mechanizmem promocji i reklam, wiedzą jakiego rodzaju gry wspierać, jednym słowem rozumieją ten rynek (w odróżnieniu od choćby takiego Take-Two). Nie wiem czy na tym wszystkim zarabiają, bo koszty marketingowe i koszty kolejnych przejęć są ogromne, ale prawdopodobnie tak. Ale nawet jeżeli nie zarabiają z samych sklepów na smartfonach, to chodzi tutaj o dominację w kolejnym obszarze wielowarstwowego rynku gier, rozpowszechnianie tych samych marek pomiędzy platformami, a to wszystko bez wątpienia opłaca się w ogólnym rozrachunku.
Kiedyś dawno temu w Edge był artykuł o tym jak niezależni twórcy łatwo konkurują z megakorporacjami na gruncie dystrybucji cyfrowej, szczególnie w App Store. Lepiej rozumieją zasady działania tego rynku, są bardziej elastyczni, szybsi i bardziej kreatywni. Właśnie był powoływany przykład EA jako firmy, która pomimo środków nie mogła dominować w tym segmencie. To się stopniowo zmienia. Mając takie firmy jak Chillingo czy PopCap przejęli właśnie te atrybuty, których wcześniej nie mieli: elastyczność i wiedza, dodatkowo wspierane przez ogromne zasoby finansowe. Na przykład już teraz dosyć ciężko jest wykupić reklamy w najważniejszych serwisach o grach na iPhone i iPad. Nie chodzi nawet o ceny, ale że najbardziej lukratywne miejsca są wykupione na rok lub więcej w przyszłość (przez Chillingo, czyli przez EA tym samym). Historia zaczyna znowu zataczać koło. Najpierw powstanie małych (często złożonych z jednej osoby) niezależnych zespołów jak w latach 80, później co raz większa dominacja duży firm (koniec lat 80 i całe lata 90). No, ale niestety, takie są brutalne zasady rynku. Trzeba zdawać sobie z tego sprawę. Zobaczymy zresztą jak to się wszystko potoczy dalej.
no bańka fejsbuka mogłaby już pęknąć, irytuje mnie strasznie zjawisko naganiania ludzi do ‘lubienia’ stron fejsbukowych różnych firm i takich tam.
in other news, gry casualowe są już oldskulowe. czas umierać:)