Śniegiem sypnęło tak, że wychodzić z domu w weekend nie było sensu. I całe szczęście.

Staje się powoli regułą, że gry na które szczególnie nie czekam, gry o których słyszę tu i ówdzie że “owszem, całkiem całkiem” nagle z nienacka przyjemnie mnie zaskakują, wysuwając z pudełka niewidzialne kajdany.W piątek zdążył dojechać do mnie Borderlands,  o którym pisał już wcześniej Kuba tutaj, i właśnie niczego tak mi nie brakowało ostatnio jak gra, od której nie mogę się oderwać trzy dni z rzędu.

Może wynika to z faktu, że w RPGi gram bardzo rzadko, głównie z racji tego, że osadzone są w nieprzetrawialnych dla mnie klimatach fantasy. Borderlands celuje natomiast w śmieciowate, futurystyczne środowisko w jakim wychować sie musiał filmowy Mad Max, w dodatku ubierając je w komiksowo-rysunkową grafikę i pierwszą perspektywę, która robi z niej praktycznie całkiem przyzwoitego FPS-a.

Całość gry mruga do nas lekko okiem, nic tutaj nie wypada brać super poważnie ani spinać się na jakąś wczówkę. Fabuła potrzebna jest nam tak jak rybie ręcznik, cała zabawa bierze się z ultra przyjemnej rozwałki, zbierania setek przedmiotów, grzebania się w inwentarzu, porównywania siły giwer i nałogowych zakupów ammo.

Biegamy po okolicy, czasami użyjemy też mało gramotnego pojazdu (jedyne czego mogę się przyczepić to właśnie zjebane sterowanie samochodami), wypełniamy kolejne misje, nabijamy punkty do następnego poziomu naszego zawodnika i naprawdę dobrze sie bawimy – no, przynajmniej ja się dobrze bawię. Być może jakiś ultra fanatyk gier RPG zacznie wyliczać minusy, ja tam nie wiem, delektuję się słodką ignorancją w temacie, ładuję do pełna wszystkie spluwy i sieję zniszczenie.

To co najbardziej mi się podoba, to tryb kooperacji, a szczególnie fakt, że do naszej kampanii singlowej w każdej chwili może dołączyć drugi gracz, nawet jeśli wcześniej nie grał. Tak było ze mną, zacząłem grać w piątek, w sobotę wieczorem wpadł Wiktor, stworzył swoją postać, na splitscreenie wskoczył do akcji,  szybko wylevelował się (tak, wiem, nie po polsku…) niemal do mojego poziomu i razem przez bite pięć czy sześć godzin tłukliśmy na dwa pady. Nie trzeba nic zaczynać od nowa, można pograć z ziomkiem a potem kontynuować samemu.

Borderlands nie jest na pewno pozycją w mojej kolekcji przy której mlaskać będę głośno z zachwytu, bo wiele rzeczy możnaby w niej poprawić albo po prostu zrobić lepiej, ale jednak na samym końcu daje mi to, czego od porządnej gry wymagam – nieustanną ochotę do dalszej zabawy, frajdę i satysfakcję. Czego są chyba świadomi wydawcy, bo gra mimo upływu trzech miesięcy od premiery wciąż trzyma cenę z tamtego okresu (38 funtów w UK, 199 PLN w Polsce). Jeśli znajdziecie taniej – na pewno warto, jeśli lubicie taki gatunek i klimat – warto nawet za takie pieniądze.

massca