Orłem pada nie jestem. Konsolę mam od roku. Cały czas się uczę. I kiedy obiecałem sobie że przejdę Call of Duty 5 na veteranie, czułem że być może stawiam poprzeczkę za wysoko. Ponieważ jednak najlepiej mi się działa pod presją faktów dokonanych, spisałem moje plany na tym blogu i w pewnym sensie klamka zapadła.
Udało się. W niedzielę rano skończyłem ostatni poziom gry, czując szczerą i pełną satysfakcję. Było ciężko. Było momentami zajebiście ciężko. Ale było warto. W czasie jaki poświęciłem na grę mógłbym zagrać i skończyć dwie lub trzy inne. Mógłbym też zrobić parę rzeczy przy moich projektach czy kondycji fizycznej, której ostatnio poświęciłem uwagę. Ale wygospodarowałem czas, energię i przede wszystkim cierpliwość na CoD:WaW. Bo naprawdę warto. Gra jest wg mnie nieziemsko dobra.
Stojąc przed ciężkim wyzwaniem dorównania temu co zaoferowali “konkurencyjni” developerzy w CoD4, chłopaki z Treyarch postawili na to, co w sumie im pozostało jedynego sensownego: brutalny, bezkompromisowy realizm i pełne okrucieństwo drugiej wojny światowej. Gra jest znakomita, gra jest momentami przerażająco bolesna, gra sprawia – jakkolwiek by to nie zabrzmiało patetycznie – że nigdy nie chciałbym znaleźć się na miejscu tych, którzy zamiast pada mieli w rękach prawdziwe karabiny. W kończących grę napisach twórcy dziękują prawdziwym veteranom za merytoryczny wkład w scenariusz i przyznaję – to czuć. I czuć respekt. Mój w załączniku.
Wracając do samej gry – jeśli miałybym się uczepić jednej konkretnej rzeczy to będą to zdecydowanie wokalizy głównych bohaterów. Japończycy mówią jak Japończycy, Niemcy mówią jak Niemcy, Amerykanie mówią nawet jak Jack Bauer i tylko Rosjanie nawijają po angielsku. Nie ważne jak bardzo będą się starali swoje kwestie ubarwić pseudowschodnim akcentem – to po prostu chała na tle całego wykurwistego realizmu gry. Oczywiście, że czasami wskazówki sierżanta Władźimira “Kożucha” Rostova są cenne i pozwalają nam wpaść w końcu na to jak dotrzeć do następnego checkpointa, ale można to było załatwić podpisami a do kwesti czerwonoarmistów zatrudnić aktorów z Rosji. Lipa okrutna.
A propos narodowości – gra regularnie miesza misje na froncie wschodnim z misjami na Pacyfiku, co dosyć odświeżająco wpływa na rozgrywkę. Design leveli nie oferuje za dużo wolnej przestrzeni, często ograniczenia są wręcz karykaturalne ale przynajmniej nie ma problemów w którą stronę iść i gdzie znajduje się przeciwnik. Głównym problem jest inna kwestia – jak go zabić, zanim on zabije nas. A w tym jest niemal bezbłędny…
Jeśli porwiecie się na przejście gry na Veteranie, rzeczą którą będziecie przeklinać najczęściej niewątpliwie są granaty. Tutaj nie ma mowy o spokojnej robocie snajpera z dobrze położonej miejscówki, gdzie głowa po głowie będziecie likwidować kolejnych wrogów. Przeciwnik szybko zakończy pobyt w wygodnym miejscu wizytą wybuchowego gościa, a najlepiej trzech jednocześnie. Zapomnijcie o statycznym czekaniu aż wróg sie wykrwawi. W większości wypadków owszem, kompanii zrobią za was brudną robotę, kiedy wy wycofacie się poza zasięg granatów, ale miejsca które doporowadzą was na skraj depresji będą wymagały samodzielnego parcia do przodu – w przeciwnym razie żołnierze wroga nacierać będą w nieskończoność.
I jeszcze jedno – czasami wasi bracia w broni zapadają na intensywną odmianę frontowej amnezji, ignorując zupełnie fakt, że właśnie dwa metry obok nich przebiega wojak w mundurze wroga. Ten notabene również ma ich w poważaniu, koncentrując się jedynie na tym, aby właśnie TOBIE wsadzić kulkę w głowę… Doprawdy frustrujące akcje, ale w tym tkwi urok gry na najwyższym stopniu wtajemniczenia.
Poziom trudności Veterana perfekcyjnie balansuje między totalną frustracją i rezygnacją oraz chęcią rzucenia padem o ściane a nieposkromionym pragnieniem spróbowania przejścia checkpointu jeszcze raz. Klasyczny syndrom “teraz już wiem co było nie tak” włącza się po każdej śmierci, która z reguły przychodzi szybko i nieoczekiwanie, choć praktycznie zawsze w tych samych okolicznościach przyrody.
Ten paradoks znajduje miejsce w komentarzach jakimi zapełnili internetowe fora o CoD5 szczęśliwi Veterani. Prawie każdy pisze to samo – i ja pod tym podpiszę się również: po zdobyciu Raichstagu (ostatnia misja na Veteranie) czujesz jednocześnie zajebistą ulgę, że już po wszystkim i pewien żal, że to już koniec. Gra kusi i odrzuca, zniechęca i zniewala – oczywiście tylko tych, którzy potrafią zacisnąć zęby, wziąć głeboki oddech i po raz setny wystawić cierpliwość na próbę.
Czy warto zagrać w tą grę, nawet jeśli powyższy opis was przeraża? Zdecydowanie tak. Jeśli nie czujecie się najmocniej w obsłudze pada – żaden wstyd – zacznijcie od poziomu rekruta czy medium. Ale wtedy nie poczujcie, co to znaczy WOJNA. A może i lepiej …?
To mam pytanie za 100 pkt.
Co polecasz bardziej CoD4 czy CoD5 (pod względem multi też).
Mam z tym nie mały dylemat…
Szczerze? CoD5 mnie tak zniechęcił jak mało co. Przelazłem raz, skończyłem z kocią mordą i odinstalowałem. Żenua. Nie mówie, fajny realizm, blablabla ale grywalność, echhh. Jak nie rusze dupy to moi nie ruszą, najczęściej jedyne co można to samobójcza szarża. Wieczne respawny przeciwnika, liniowość aż boli – była do zaakcetpowania w CoD 1 bo wtedy to było jeszcze nowe, teraz tym już rzygam. Ostatnia misja dopełniła mojej frustracji. Po wywaleniu WaW przeszedłem sobie CoD2 jeszcze raz – grało mi się 100x lepiej i przyjemniej.
no nie, jak massca przelazł na veteranie, to nie mogę być gorszy… chociaż sesje veteranowe z CoD4 wspominam jako koszmar…
Gratulacje ziom! 😀
może napiszecie jakiś art, jak się przestawialiście z mysz+wsad na pada w fps-ach? 😉
O, pazoo, zacny pomysł, czy raczej totalnie zajebisty. Będzie wykonanie, mam nadzieję jutro. Mam to rozmontowane na czynniki pierwsze 😀
pazoo, dobry pomysl, chodzilo mi to po glowie, bo jeszcze dwa lata temu nalezalem do tych co marudzili po necie “jak mozna grac na padzie w fppy” a teraz nie wiem zupelnie w czym problem.
Chill – generalnie jesli chodzi o singla to obie gry sa zajebiste, mi jednak ciut, ciut bardziej podeszla piątka, glownie dlatego ze dotyczy drugiej wojny swiatowej i jest przez to bardziej realistyczna i klimatyczna. Wiesz ze takie wydarzenia mialy miejsca, podczas gry CoD4 jest bardziej sprawa tzw. literackiej fikcji. Oczywiscie jako gra jest rowniez przednia, wiec to kwestia twojej indywidualnej oceny, jaki klimat bardziej ci pasuje.
Co do multi sie nie wypowiem, malo gram, wole zaliczac kolejne gry w singlu. multi gram tylko z kumplami ktorych znam w ramach odwiecznej rywalizacji na roznych polach i platformach, anonimowi przeciwnicy z internetu to dla mnie strata czasu.
Na pewno w dluzsze perspektywie jako fanatyk gier tego gatunku MUSISZ zagrac i w jedno i w drugie.
Pzdr
A w CoD5 od razu dostepny jest veteran?? bo wiem ze gre przeszedlem na najwyzszym dostepnym poziomie trudnosci na starcie ale to nie bylo jakies wielkie wyzwanie….
Pomijajac misje gdzie trzeba bylo przejsc przez okopy gdzie roilo sie od snajperow i japoncow wyskakujacych z krzykiem : banzaii!!
Ja się wiechnołem na przedostatniej misji (heart of the reich) na veteranie i już nie wytrzymuje psychicznie przez te granaty ale przejdę (kiedyś)
Jest! W końcu udało mi się skończyć kampanię na veteranie. 🙂
Przedostatni poziom strasznie męczący, w sumie to pozwoliłem, żeby kompani odwalili za mnie najtrudniejszą robotę. Za to ostatni poziom bardzo prosty, przez chwilę się zastanawiałem czy mi się nie przestawiła gra na easy.
Niestety, calaka nie ma, bo teraz COD to już 1500 pkt a nie 1000.