Jak zwykle w przypadku premiery nowego dodatku do World of Warcraft, rzuciłem się na niego i grałem przez ponad trzy godziny, idąc wczoraj spać o rekordowej nawet jak na mnie 3:30. Co mnie tak wciągnęło? Na razie to, co zwykle, ale już zaczynają się pokazywać elementy, które mogą zmienić oblicze mojej rozgrywki.

Chodzi o osławiony garnizon, który najwyraźniej nie jest tak prostą farmą, jak mi się wydawało, tylko w pełni rozbuchaną grą facebookopodobną z budowaniem budynków, zdobywaniem nowych postaci oraz wysyłaniem ich na misje, z których na razie nie wiem, co mi przyniosą, ale wypatruję ich powrotu. Garnizon to również jedyna okazja, żeby trochę odetchnąć od zgiełku i harmidru związanego z faktem, iż wszyscy robią naraz te same zadania, więc tłumy są większe niż u nas za PRL-u.

Obserwacja spontanicznych zachowań ludzi w ekstremalnych przypadkach, takich właśnie jak start nowego dodatku do bardzo popularnego MMO, to ciekawe zajęcie. Ponieważ przeciwników jest mniej niż graczy, którzy ich szukają, ludzie zbierają się w grupy, z których każdy obstawia inne miejsce. Kill zaliczany jest dla całej grupy, więc czemu nie pomóc gromadce anonimów. Supertajna jaskinia w środku niczego tętni w środku życiem, bo 100 osób biega po niej, zbierając grzyby i okładając po łbach pojawiających się co kilka sekund wrogów – oraz narzekając na tłumy ludzi zbierających grzyby i okładających po łbach wrogów.

Tak, świat MMO zaraz po premierze dodatku to całkowicie nietypowy widok. Obraz chaosu, walki z serwerami, niekończących się loadingów i ekranów logowania. Nie opłaca się w żaden sposób przygotowywać infrastruktury pod taki najazd Hunów, więc Hunowie muszą się trochę pomęczyć.

Zdam relację ze swoich wypraw, gdy już sytuacja się nieco uspokoi. Gram jednak też w inne gry, więc blog będzie aktualizowany nie tylko opisami dziesięcioletniej gry 🙂