Jak przystało na co-blogerów pograliśmy sobie wczoraj z Cubitussem dwie godzinki w trybie kooperacji w najnowszego Splinter Cella.

Tryb dla dwóch graczy prezentuje zupełnie nowe misje, oparte być może na fabule kampanii single player. Piszę “być może”, bo singla dopiero przechodzę, a w kooperacji nie zwróciłem uwagi na to co w intro nawijał lektor. Zadanie oczywiste: gdzieś się dostać, rozwalić złych kolesi, coś tam zdobyć albo zniszczyć. Mniejsza z tym. Lecimy.

Pierwsze wrażenie – niestety chujowe. Przycinka na ekranie jak w niemym kinie. Framerate spada gwałtownie, przynajmniej na początku levelu. Mimo instalacji gry na dysku, konsola ciągle mieli dysk. WSTYD, Ubisofcie !!!

Pierwszą misję przeszliśmy dosyć brawurowo i prosto. I tu wychodzi od razu mój drugi zarzut do tego trybu: jest cholernie łatwo. A przy najmniej na początku. Poziom trudności oczywiście Realistic a mimo szliśmy do przodu jak burza. Pozostaje oczywiście kwestia moralnego wyboru : czy chcę szybko przejść poziom czy chcę grać jak zawodowy tajny agent. Cubituss, człowiek zapracowany,  z żoną i dwójką dzieci na głowie nie ma dylematów, podobnie jak czasu na granie. Od razu narzucił ostre tempo w stylu Rambo, zwalniając lekko jedynie pod koniec mapy, gdzie pogonili nas rosyjscy policjanci, do których strzelać nie było wolno.

Na pewno ułatwieniem którego nie powinno być na najwyższym poziomie trudności jest możliwość uzdrowienia postrzelonego kompana. A jeśli nie to, to już na pewno nie dawanie mu opcji strzelania do wroga mimo odniesionych ran. Tak po prostu obaj szturmujemy na pałę, jeden oberwie to drugi zaraz do niego wróci, postawi na nogi i dalej w drogę. Za łatwo…

Na szczęście gra założyła nam cugle na drugim etapie, gdzie trzeba było już wykazać się cichym, spokojnym skradaniem w cieniu, eliminowaniem strażników za pomocą pieści i trzymaniem spluwy w kaburze. Tutaj już przyszło nam zaczynać cały level przynajmniej z 10-15 razy zanim dotarliśmy do pierwszego zapisu stanu gry, gdyż każde zdemaskowanie przynajmniej jednego z nas automatycznie kończyło rozgrywkę . “Ooooo, to już mi się podoba” – podsumowaliśmy jednogłośnie grę, kończąc sesję na tym etapie. Mamy nadzieję, że im dalej w las tym będzie trudniej, a gra wymagać będzie od nas jeszcze większej współpracy i koordynacji działania, główkowania i układania planu.

I ostatnie spostrzeżenie na gorąco – obecność partnera, który zszedł z pola widoku na ekranie zaznaczona jest przeźroczystym “duchem”, którego widać nawet przez ściany. W połączeniu z opcją  “last known position” wprowadza to czasami niezły chaos i ciężko w ferworze walki rozkminić kto gdzie jest i co się dzieje.

Tak czy siak co-opa oceniamy bardzo pozytywnie mimo wymienionych wad i czekamy z niecierpliwością na kolejną sesję.

massca