Czasami tak jest, szczególnie pomiędzy świętami BN a Nowym Rokiem, że kompletnie nic się nie dzieje. Zwłaszcza w branży gier, która aktualnie opala się na Hawajach albo kombinuje, jak kupić siebie samego, albo jak wyślizgać się z nieprzyjemnego kontraktu, albo jak dowieźć deadline, albo jak zmienić pracę tak, żeby się zwolnić i już mieć następne zajęcie. Dlatego też dzisiejszy pustynny wpis ma charakter porządkowy i nie będzie o grach.

Widziałem bowiem film Buried, który jest tryumfem treści nad formą. 90 minut pokazywania człowieka zamkniętego w zakopanej trumnie wydaje się być nudnym pomysłem, ale stanowi idealną (z paroma uwagami, ale to w końcu nie blog o filmach) demonstrację tego, jak wiele zależy od tego, co się chce przekazać, a nie tego, jak dużo wydało się na odpowiednio wielkie wybuchy. Film nie jest oczywiście dziełem hollywoodzkim, tylko hiszpańskim, ze wsparciem piętnastu różnych organizacji, które wyłożyły gruby dolar na ujęcia bliska kolesia, który drze się do telefonu komórkowego i oświetla sobie otoczenie zapalniczką.

Ten film trzeba zobaczyć po to, żeby uzmysłowić sobie, jak wiele zostało jeszcze do powiedzenia i pokazania w grach komputerowych. I jak słabo gry potrafią jeszcze to, na co kino jest w stanie się odważyć.