Przy dzisiejszym firmowym obiedzie zeszło na GTA. Nowy dodatek jakoś specjalnie nie powoduje u mnie podniesionego ciśnienia, ale oczywiście zostanie zakupiony i ściągnięty na dysk w dniu premiery. Może nawet brak podniecenia zaowocuje lepszą zabawą, bo przyznam z perspektywy czasu że hype i nakręcanie się na czwórkę spowodowało, że po skończeniu przygód Niko poczułem lekki niedosyt.

Ale dużo bardziej niż Lost & Damned intryguje mnie przyszłość całej serii. I o tym w co ja osobiście bym sobie zagrał będzie ten wpis.

Nie ukrywam, że moja ulubiona część serii to Vice City. Dlaczego? No cóż, wychowałem się na wybrzeżu, więc lubię wszystko co wiąże się ze słońcem, plażą i morzem. Dorastałem w latach 80. więc lepszego soundtracku niż ten z gry nie mogłem sobie wymarzyć.  Do tego doszły w końcu pierwsze konkretnie zarysowane, barwne postacie i nowe patenty, takie jak np. jazda na motocyklach. Vice City było i jest jedyną grą z serii GTA którą lubiłem odpalić po skończeniu wątku fabularnego, ot tak sobie – żeby trochę pobujać się po mieście.

Na San Andreas patrzyłem już trochę jak na parodię kultury hiphopowej i chociaż nie jest mi ona zupełnie obca, nie specjalnie się zajarałem tak zaserwowanym GTA – co oczywiście nie przeszkodziło mi skończyć gry, tym bardziej że pod koniec czekało ukochane Las Vegas.

GTA IV przytłoczyło mnie pozytywnie kompleksowością ale powrót do wielkiego miasta niespecjalnie mi sie spodobał. Lubie przestrzeń, lubie urozmaicenia a tu tylko ulice i ulice. Naturalnie fragmentem gry który przypadł mi najbardziej do gustu były wycieczki power-boatami (obowiązkowo w towarzystwie Bruciego i  jego dziwek). Mogłem pływać bez celu wokół Manhattanu, podziwiając animację łodzi i pełzające po falach promienie zachodzącego słońca z każdego kąta kamery…

Jak zatem powinna wyglądać “piątka” moich marzeń? Co należy zmienić w kolejnej serii? Spróbuję to ująć w pięć konkretnych punktów:

1. Przenieść akcję na południe.

A konkretnie – na Karaiby, broń Boże do jakiegoś Tokio, jak głosiła ostatnio internetowa plotka. Dużo słońca, dużo lazurowego wybrzeża, jachty, motorówki, skutery wodne, samoloty wodnolądujące. Akcję gry widzę na większym obszarze, który można by pokonywać ewentualnie “na skróty”, przyspieszając podróż między wyspami czy wybrzeżem. Troche gangsterskiego Miami (szansa na nawiązanie do VC), trochę brudnej Kuby, trochę upalonej Jamajki. A na południu macki kokainowej mafii z Kolumbii czy Ekwadoru. Co z kolei ustawia mi jasno punkt dwa, czyli zarys fabularny:

2. Owinąć historię wokół masowego przemytu narkotyków.

Temat rzeka, inspiracji też nie powinno brakować. “Blow”, “Człowiek z blizną” czy w końcu genialny “Cocaine Cowboys” – dokument o Miami z lat 70/80, który trzeba zobaczyć (fragment poniżej)

Taki klimat daje dużo opcji fabularnych, od pilotowania samolotów z trefnym towarem, przez pościgi łodziami motorowymi, strzelaniny, ucieczki na lądzie, wodzie i w powietrzu. A przede wszystkim, trzeci z elementów układanki, który wydaje mi się niezbędny, aby podtrzymać zainteresowanie hardokorowych fanów serii:

3. Wprowadzić zaawansowany model ekonomiczny

Mówcie co chcecie, ale mi w wieku lat trzydziestu paru samo jeżdżenie, strzelanie i kasowanie cudzych samochodów nie wystarcza. Włącza mi się syndrom zbieracza, budowniczego swojego małego gangsterskiego imperium, które przynosi sute profity – pod warunkiem, że na bieżąco nim zarządzamy i pilnujemy biznesu – jak w prawdziwym życiu. Szlaki przerzutowe, kurierzy, sprzęt, pralnie pieniędzy – jeśli mamy mieć najlepszy symulator życia poza nawiasami prawa, to czas wejść na następny level. A co za tym idzie:

4. Wysłać Belica z powrotem do Europy.

Sorry Niko, time to go home. Jak bardzo nie darzyłbym sympatią bohatera czwórki, to jednak w kolejnej części czekam na kogoś innego. Kogoś twardszego, bardziej bezwzględnego  i bez skrupułów. Niko był dla mnie symbolem porażki własnego sukcesu chłopaków z Rockstara.  Czuć było w tej postacji presję iluśtam milionów graczy na całym świecie – niby bandzior, ale z tych dobrych. Fajnie, ale ja chcę naprawdę złego skurwiela. Kogoś kto wie, że na szczyt bandyckiego rzemiosła mogą dojść jedynie ci, którzy zapominają o morałach, sentymentach i kompromisach.

5. Dać mi znowu dobry soundtrack !!!

Powiedzmy sobie szczerze – muzyka w GTA IV ssała monstrualną pałę. Albo współczesna dekada jest tak nijaka,  że nie było z czego wybierać, albo Rockstar dosięgnął syndrom “teraz dzieciaki nie mają pojęcia o muzyce”. Pewnie że mają, tyle że o swojej. Albo ktoś się wychował się na konkretnym okresie  i w nim umieszcza akcję, albo stara się być na czasie, ale wtedy kieruje grę do ludzi w wieku 16-25, bo w tym okresie słucha się tego co grają, potem słucha się już tylko tego co się znało jak się było młodym.

Tak właśnie mniej więcej widzę kolejne GTA. Co dostanę w rzeczywistości? Zobaczymy. Wierzę w pokłady kreatywności Rockstara mimo wszystko i wierzę że tak jak po GTA III przyszło szybko Vice City, tak po GTA IV przyjdzie szybko jakieś Miami Nice…

PS. A ten kawałek mógłby się zaplątać gdzieś w grę. Razem z klipem.