Dwa dni temu mój Xbox przywitał mnie informacją o aktualizacji dashboarda. “Znakomicie” pomyślałem, licząc na obiecywanego Facebooka na konsoli. Okazało się, że jeszcze nie teraz, a zmiany jakie Microsoft nam zafundował są kosmetyczne.  Oczywiście “nam” = Polakom.

Najpierw było Oh! Oh z uznaniem. Wprowadzono bowiem bardzo fajny system oceny gier. Tych które mamy, tych w które graliśmy i wszystkich innych które widzimy w sklepach, demach itd. System jest bardzo prosty – mamy do dyspozycji pięć gwiazdek (najlepszy system oceny moim zdaniem), które możemy przydzielić konkretnemu tytułowi. Ocenę jesteśmy w stanie zmieniać na bieżąco, co jest o tyle dobre, że po pierwszej podjarce (patrz: Far Cry 2, Fight Night 4, itd) możemy zredukować moc uznania dla gry. Jednocześnie widzimy średnią ocenę graczy z Xbox Live oraz liczbę osób, które dokononały oceny. Małe, a cieszy!

Potem było Ah!. Takie zwykłe “ah” kiedy dowiadujemy się o czymś co specjalnie nas nie rusza. Rusza za to innych, a co niektórych rozpala do białości. Chodzi o animowane reklamy w dashboardzie. Do tej pory był on pełny czegoś co dla mnie również jest reklamą czyli zakładkami z “informacjami handlowymi”, głównie dotyczącymi nowych gier, dodatków, imprezek online, czasami jakimś sponsorowanym contentem. Tym razem w jednej z ramek, które przewijamy po ekranie X360 pojawił się filmik reklamowy z panią, która zachęcała do kupna ubezpieczenia. Oczywiście amerykańskiego, ale mnie to nie dziwi, bo przecież jak większość rodaków z Xbox Live mieszkam w ambasadzie amerykańskiej. A przynajmniej w zasięgu rażenia jej kodu pocztowego…

Reklamy tego typu pojawiły się już parę dni temu, pisali o tym koledzy z Polygamii i Gamezilli, przy czym ku mojemu zdziwieniu zarówno większość czytelników w komentarzach  (a także pewien redaktor) wykazali się bardzo infantylnym podejściem do tematu. Dominował wielkopanieński głos że “ja płacę a jeszcze muszę reklamy oglądać”.

Po pierwsze – nic nie muszę, bo jak chce grać bez reklam to włączam konsole i zapierdalam w grę a nie się błąkam po egzotycznych manowcach dashboarda. I tak długo jak reklamy nie będą nam w tym przeszkadzały, dla mnie git.

Po drugie – nie znam żadnych nowoczesnych mediów za które płacisz i NIE masz reklam. Kablówka – płacisz, masz reklamy. Canal + – płacisz i masz reklamy (poprawcie mnie jeśli się mylę, bo mam n-ke – i też mam reklamy). Kupuję gazetę – reklama co drugą stronę. Oczywiście jak gazeta ma szczęście i dobry dział sprzedaży – bo wśród buntowniczej młodzieży która w szkole ma religię zamiast ekonomii czy marketingu pokutuje przekonanie że o tym ile będzie reklamy w gazecie decyduje redakcja.

Po trzecie – Microsoft nie po to inwestował tyle pieniędzy w budowę swojej marki i platformy do gry, żeby teraz piłować pod sobą gałąź i dokładać do interesu. Cały Xbox i jego pulpit idzie w stronę multimedialnego okna informacyjno-rozrywkowego,  więc naturalnie reklamy przyjdą tam, bo tam będzie target, którego reklamodawca już przez telewizję nie złapie. No ale jak komuś konsola od dwóch czy trzech lat wyświetla czarną dziurę i parę ikonek wielkości pudełka zapałek, to może tego nie łapać i się oburzać… Oczywiście, kokosów z takiego nośnika nie będzie, przynajmniej na razie, ale rozpaczanie nad tym że gdzieś tam ktoś puścił spot jest po prostu śmieszne.

To, co za to nie jest śmieszne, to mój ostatni dźwięk z tytułu tego wpisu – eeeeeeeeeeeh. Eeeh długie, lekko wkurwione, mocno rozczarowane i doprawione dobrze znanym przygnębieniem. Po raz kolejny poczułem się jak obywatel EU drugiej kategorii.

Games on Demand – największa nowość tego update’u czyli całkiem świeże tytuły z najwyższej półki dostępne jako DLC, do kupienia kartą lub punktami MS. Bioshock, Mass Effect, NFS Underground i wiele wiele innych. Trzy próby kupna – trzy porażki. Nie mogę wydać kasy. Nie mogę kupić przez internet legalnie gry, która zalega równie legalnie trzy ulice dalej w sklepie na półce. Od dwudziestu lat nie ma tym kraju komuny, od przynajmniej dziesięciu ludzi stać na takie same samochody, wakacje, ciuchy czy gadżety jak ludzi w całej Europie a ja nadal się czuję jakbym utknął gdzieś w Albanii czy Białorusi.

Eeeh.