Podobał mi się film Lego Przygoda, mimo tego, że powoli robię się chyba zbyt stary na takie tempo wydarzeń, na jakie zdecydowali się twórcy. Wiele obiecywałem sobie po grze Lego Przygoda, bo jest wymarzona do tego, żeby zburzyć schemat legogier, tym razem poprzez możliwość dowolnego budowania struktur z klocków. Cóż, autorzy postanowili cały przekaz filmu (z klocków wszystko da się zbudować, nie trzeba się trzymać instrukcji) zamknąć w minigrze, podczas której ktoś buduje za nas, a my tylko raz na jakiś czas musimy wskazać szukany klocek.

Lego Przygoda to najmniej niewyrazista gra Lego od lat (a grałem we wszystkie gry Lego poza Hobbitem, ale nadrobię to). W jej wypadku obejrzenie filmu jest absolutnie niezbędne, aby zrozumieć, co się w ogóle dzieje, ale poziomy są w niej chaotycznie podobierane i tak starają się być przepełnione akcją, że zwyczajnie stają się męczące, nawet jeśli znamy film na pamięć.

Na odcinku zdolności ludków od lat nie zmienia się nic i widać już wypalenie twórców z Traveller’s Tales. Emmet umie drążyć, Żyleta wysoko skakać, Witruwiusz rzuca laską i tworzy punkty do bujania się dla Żylety i innych żeńskich postaci… dyskretnie ziewałem podczas kolejnych poziomów i naprawdę liczyłem na to, że autorom uda się mnie jakoś zaskoczyć. Nie udało się.

Do tego wszystkiego nie mamy jednego dużego huba, tylko kilka mniejszych, co przywodzi na myśl (słabe) rozwiązanie z Lego Pirates of the Caribbean. Gdzież temu rozwiązaniu do gigantycznego statku powietrznego wiszącego nad gigantycznym miastem albo Śródziemia z Lego Władcy Pierścieni… grając w Lego Przygodę nie czułem, aby w tej grze była magia. To dziełko rzemieślników, zmęczonych swoją pracą i goniących jak najprędzej do mety.

Nie sądziłem, że nie będzie chciało mi się skończyć jakiejś gry Lego. A tej mi się właśnie nie chce. Co gorsza czytam, że Lego Hobbit jest jeszcze gorszy…