Długo broniłem się przed Legend of Grimrock, ale gdy tytuł pojawił się na letniej wyprzedaży Steama za jakieś śmieszne 2 euro, uznałem że wesprę niezależnych twórców, którzy postanowili spróbować ożywić ducha pradawnych erpegowych dungeon crawlerów. Stanęło mi przed oczami Lands of Lore i pomyślałem sobie – dobra, spróbujmy, w to się nie będzie dało grać.

Jakież było moje zaskoczenie gdy okazało się, że w Legend of Grimrock jak najbardziej da się grać, i to da się grać całkiem porządnie. Mamy czterech bohaterów (ustawionych w czworobok, tylko pierwszy rząd może atakować wręcz) i chodzimy całą czwórką po planszy składającej się z kwadratowych poletek. Krok do przodu, obrót, krok do przodu… zabawnie zaczyna się robić, gdy wpadamy na jakiegoś przeciwnika. Wtedy poza WSAD-em zaczynamy się ostro grać klawiszami Q i E, służącymi do obrotów. Wszystko po to, żeby wroga zajść od boku albo i od tyłu.

Jeśli na widok tego obrazka serce Ci szybciej zabiło, powinieneś spróbować Grimrocka.

Bo tutaj każde starcie to igranie ze śmiercią. Trucizna pająka potrafi zabić silnego wojownika po parunastu sekundach, nie ma paska skrótów do przedmiotów i mamy nawet opcję własnoręcznego rysowania mapy na kartce papieru – to znaczy mapa w grze jest, ale można ją wyłączyć. Jedyne co mi na razie przeszkadza to trochę za mało sprytnych zagadek logicznych. Przeglądanie ścian w poszukiwaniu guzika nie uważam za szczyt możliwości intelektualnych.

Graficznie nie mam nic grze do zarzucenia. Wygląda przepięknie, wrogowie rzucają efektowne cienie, jeśli wejdą w światło pochodni i nawet kilometry takich samych ścian mają w sobie jakiś urok. Oczywiście tytuł jest szaleńczo trudny i trzeba sobie przypomnieć co to znaczy “quicksave co minuta”, żeby przykładowo po wpadnięciu w pułapkę bez wyjścia (udało mi się to na razie dwa razy) nie zaczynać wszystkiego od samego początku (to z kolei udało mi się raz).

Polecam, dobry powrót do starych czasów. I jednocześnie konstatacja, że poza liniowymi masseffectami na rynku wciąż jest miejsce na neo-retro.

PS. Znikam na zaskakujące (mnie samego) tygodniowe wakacje, do przeczytania po powrocie.