Zasadniczo gram w gry singlowo, z rzadka wpadając głębiej lub płycej w jakąś sieciówkę, bo wydawało mi się, że wolę dobrą fabułę od użerania się z innymi ludźmi, statystycznie głupkami. Wczoraj jednak doszedłem do rewolucyjnego (czytaj: dla wielu osób całkowicie oczywistego) wniosku, że gry w bardzo sprytny sposób uczą współpracy.

Wiem, wiem, też wchodziliście na te same mecze multi co ja, tak samo wkurzaliście się na debili, którzy gdzieś pobiegli i dostali headshota od razu, ale jednak gdy tak spojrzeć ogólnie nawet na takie Call of Duty to jednak ludzie z godziny na godzinę i z dnia na dzień wykształcają w sobie coraz więcej mechanizmów opartych na współpracy. Ja strzelam tu, ty biegniesz naokoło, a ten trzeci kryje nas przez snajperkę.

Wysoki poziom współpracy uderza mnie zwłaszcza w WoW-ie, w którym instance’e (czyli pięcioosobowe scenariusze) rozgrywam z dość dużą (jak na siebie) częstotliwością, z reguły z losowo dobranymi graczami. W instance’ie każdy ma swoją rolę i każdy musi współpracować z każdym. Zamiast nawalać losowo wybranego przeciwnika, trzeba myśleć – i słuchać lidera, który sam się nim mianuje i potem wskazuje ikonkami co kto ma robić. Oczywiście zawsze trafi się jakiś mapet, który leci z pieśnią bojową na ustach, ale parę razy kicknięty się uspokaja i zaczyna słuchać, co się do niego mówi.

Wszystkie MMO są mniej lub bardziej oparte na modelu kooperacji, a ludzie coraz lepiej rozumieją jego ideę – stąd zresztą wysyp trybów coop w co drugiej strzelaninie czy strategii. Gracze lubią ze sobą pracować, żeby – banalne, wiem – osiągnąć cel, który w pojedynkę jest poza zasięgiem.

I oczywiście nadal potrzebuję singlowego grania (nawet w WoW-ie, gdzie zasadniczo 90% rzeczy które robię, robię sam), ale coraz przychylniej patrzę na kooperację. Tylko musi być to współpraca wymuszona przez mechanizmy gry (jak w Team Fortress 2, gdzie heavy bez medyka nic nie znaczy, a medyk bez heavy’ego jeszcze mniej), a nie przez dziecinnie naiwne założenie, że ludzie lubią grać ramię w ramię z kimś innym. Ludzie nie lubią. Ale jak im się każe metodą marchewki, nie kija, to zaczynają tak grać. Czy przez to stają się lepsi w codziennym życiu? Lubię myśleć, że tak.