Nie lubię Fallouta 3. Wiem, wiem, już przynajmniej jeden tekst zaczynałem podobnym zdaniem, ale naprawdę go nie lubię. To znaczy nie lubiłem. Snułem się po jakichś ruinach, gdzie jakieś przerośnięte mrówki przysmażały mi dupę, a żona stwierdziła – a gier w życiu widziała raczej sporo – że to strasznie powolna, statyczna rozgrywka. I miała rację.

Dlatego też nie wiem sam, jaki diabeł podkusił mnie, żeby kupić sobie Operation Anchorage, czyli dodatkowy epizod do F3. Zasadniczo przeznaczony jest on dla ludzi, którzy grę skończyli, względnie są w trakcie zaawansowanej rozgrywki, ale postanowiłem jednak sprawdzić, jak dobrze się ten epizodzik nadaje dla kogoś, kto przygodę z F3 dopiero zaczyna.

I powiem Wam coś – nadaje się tak bardzo, że chyba dzięki niemu wreszcie skończę Fallouta 3. Epizod powieszony jest w świecie gry w bardzo przystępny sposób – zaraz po wyjściu z Vaulta w radio odbieramy wołanie o pomoc i lecimy potem już na azymut. Da się spokojnie przedrzeć na 2 poziomie doświadczenia, a potem włazimy do bazy, pakują nas w urządzenie do odgrywania wirtualnej rzeczywistości i siup – lądujemy na Alasce wiele lat przed czasem właściwej rozgrywki i mamy do wykonania zadanie powstrzymania chińskiej ofensywy. Przy okazji cyka 20 punktów gamerscora, co dodaje powagi i podkreśla, że kupno Anchorage było dobrą decyzją – nice.

A to jedna z dwóch w sumie rozmów w Operation Anchorage. Ta, głównie się strzela

A to jedna z dwóch w sumie rozmów w Operation Anchorage. Tak, tu się głównie się strzela

Sama rozgrywka to taki bardzo, ale to bardzo szybki Fallout 3, a może nawet Fallout Action Shooter. Od pierwszych chwil miałem pistolet z tłumikiem, zaraz potem znalazłem karabin maszynowy, karabin snajperski, karabin gaussa, jakieś noże, a na grzbiet założyłem znacznie fajniejszą zbroję niż znoszony dres z Vaulta 101. Początkowo strzela się samotnie, po jakimś czasie (dokładnie po wykonaniu pierwszego z kilku zadań – oczywiście achievement unlocked w tym momencie, sweet) odblokowuje się drużyna i gra zaczyna udawać, że jest squad shooterem. Nie jest nim oczywiście, bo grupkę da się albo rozstawić z tyłu, albo pognać ją do przodu i tyle dowodzenia, ale fajne jest dobieranie składu zanim się rzucimy do walki. Można też w komputerze wybrać rodzaj najbardziej odpowiadającego nam sprzętu, który to wybór jest dość oczywisty – jedyne, czego nie znalazłem do tego momentu to shotgun. Z tą spluwą faszerowanie otoczenia robi się o 27% przyjemniejsze.  

Ponieważ akcja toczy się w przeszłości, nie ma jeszcze stimpaków, ale za to co dwa kroki są automagiczne butle ze zdrowiem (można się przy nich skampić) oraz automaty z amunicją. Tak więc shooter pełną gębą. Do tego jeszcze wszędzie walają się dziesiątki granatów i rakiet (granaty przydają się bardzo, bo po drodze są dwa czołgi do rozwalenia). Końcówka dodatku to jedyny moment na rozsądne wykorzystanie skilla Speech, a potem jest jeszcze mała dogrywka już w falloutowej rzeczywistości. Bardzo fajna fabularnie zresztą.

Efekt zagrania w Anchorage? Poziom zajarania Falloutem 3 – plus 700%. Poziom postaci po wyjściu z symulatora i wejściu do Megaton – 8. Zbroja w nagrodę za quest – klasy power armorów, ale nie wymaga skilla. Broń w nagrodę za quest – nierealny mieczyk do melee (nawet przy kilkunastu punktach w melee kolesi na pustkowiach kroi się w kilka sekund). Druga broń w nagrodę za quest – minigun, flamer, wyrzutnia rakiet, karabin gaussa, assault rifle. Można wziąć wszytkie, jak ktoś nie lubi biegać. Achievement points – 100.

Bez kitu, nastawiony byłem mega negatywnie do pomysłu takich dodatków, ale po skończeniu i spojrzeniu na te liczby powyżej… whoa, ludzie. Jeśli ktoś nie grał w F3, a chce przystąpić do zabawy odpowiednio wyposażony (i nie stresować się, że pogryzł go jakiś szczur) – włazić do Anchorage. Kapitalne. Drogie, ale wciąż.

Proszę, trailerek