I znowu to samo. Grałem w gry Blizzarda w sumie miesiącami (oby nie latami, na wszelki wypadek nie sprawdzam), a przy każdej możliwej okazji wpadam w nie z powrotem jak śliwka w kompot. Pal sześć obiadowe dwie-trzy gry w Hearthstone’a, pal sześć już nawet ten World of Warcraft w trzymiesięcznych zrywach, ale Diablo…? Na pececie udało mi się dotrzeć do ostatniego poziomu trudności, ale młode to były jeszcze dni tego tytułu, więc odbiłem się niczym piłka od II aktu i postanowiłem dać sobie spokój. Potem wyszła wersja konsolowa (która bardzo mi się podobała, jak widać), w której zdaje się dotarłem do samego końca wszystkiego.

Ale teraz wyszła wersja jeszcze bardziej rozbudowana. Wersja na PS4. Ostrzyłem sobie na nią zęby, bo wiedziałem, że jest w niej dodatek, w który nigdy wcześniej nie grałem oraz postać, której nigdy wcześniej nie sprawdzałem. Jak się okazało postać jest świetna, a dodatek… powiem, jak do niego dotrę. Na razie zacząłem akt II, a mój krzyżowiec objuczony jest przedmiotami legendarnymi, bynajmniej nie dlatego, że sam je znalazł (chociaż znalazł ich już też całkiem sporo).

Za odzianie mojego bohatera w cenne przedmioty odpowiada całkiem zmyślny system kojarzenia ludzi na podstawie ich list znajomych. Parę osób z mojej listy znajomych na PS4 gra w Diablo III, gra o tym wie, w związku z czym, gdy tylko wczoraj zabiłem niejakiego Butchera, wypadł z niego przedmiot legendarny, przeznaczony dla jednego z moich znajomych. Przedmiotu nie mogłem założyć, ani nawet podejrzeć (ma formę prezentu z kokardką, wielce gustownego), jedyne, co mogłem zrobić, to wysłać go adresatowi. Tą drogą właśnie przyszło do mnie już kilka przedmiotów, elegancko dopasowanych do mojej klasy i poziomu.

Dodatkowo w Ultimate Evil Edition mamy system pocztowy podobny do gier MMO – w każdym z hubów stoi skrzynka, z poziomu której da się wysyłać przedmioty (chociaż nie te legendarne przeznaczone dla nas, te przywiązują się do konta) oraz kapustę, gdy komuś braknie.

Drugi przejaw nowego systemu w Diablo III: Ultimate Evil Edition własnoręcznie (czy raczej własnonożnie) kopnął mnie w dupę. Gdzieś w kazamatach zamku Leoryka znienacka pojawił się przede mną migoczący portal, który zacząłem z zaciekawieniem obserwować, a z portalu wylazł najeżony kolcami łobuz z podpisem “zabójca _tu_ksywka_mojego_znajomego”. Potwór kompletnie mnie zaskoczył swoim wejściem, w związku z czym prędko dostałem oklep, a kolczasty sukinkot zniknął, prawdopodobnie podróżując do kolejnej gry kolejnego znajomego z listy. Świetne, klimatyczne rozwiązanie, przypominające, że w świecie Sanktuarium nie jestem sam.

Oczywiście gram z Jaśkiem (moim synem) na dwa pady, ale wczoraj mi odjechał na kilka poziomów, więc musiałem go gonić. Warto grać w grupie, bo z automatu rośnie parametr szansy zdobycia złota oraz magicznych przedmiotów.

Obawiam się, że będę w to Diablo III grał aż do następnej gry Blizzarda. Przeprzyjemna rozwałka, do tego w takiej oprawie, na jaką zasługuje oraz z ultrawygodnym sterowaniem. Tego trzeba spróbować, żeby zauważyć, iż gra była (moim zdaniem) od początku pisana pod pada – po prostu siecze się kombosy niczym w God of War momentami.

Jeśli chcecie dostawać ode mnie losowe legendarne przedmioty, dodajcie mnie do znajomych na PS4. Moja ksywa plus dwie ostatnie cyfry roku urodzenia. Też bym chciał coś od Was dostać 😉