No i stało się. Wczoraj, podczas robienia ribbona Air Warfare Ribbon, przepalił mi się battlefieldowy bezpiecznik i nagle, z sekundy na sekundę, przestało mi się chcieć grać. Zwykle tak właśnie mam z grami multi – z etapu maksymalnej ekscytacji przechodzę w apatię i ciskam tytuł w kąt.

Tym razem prawdopodobnie przemęczyłem się robieniem arcygłupich wyzwań przygotowanych przez autorów gry na takich właśnie frajerów jak ja. Frajerów, którzy biegają po całej planszy, robiąc niepotrzebne i szkodliwe dla teamu rzeczy tylko dlatego, że któremuś z twórców wydawało się zabawne zmuszanie ich do rozmontowania wrogiego pojazdu palnikiem. A czemu są frajerami? Ponieważ broń, którą odblokowałem w konsekwencji tego głupiego wyzwania, różni się w niewielkim stopniu od tego, czym dotychczas dysponowałem. Okej, może i jest troszkę mocniejsza, okej, rozumiem, gdyby była za mocna, to by się popsuł cały balans rozgrywki – ale jednak gdy już ją wziąłem w łapy, nie mogłem się opędzić od poczucia zawodu.

Przedwczoraj zrobiłem dwa naprawdę koszmarnie zaprojektowane ribbony (czyli powiedzmy wyzwania, ale innego typu), oba w odstępie kwadransa od siebie – najpierw m-com defender, czyli nieprzemyślany kompletnie ribbon, przyznawany za zabicie czterech podkładających bombę przeciwników podczas jednej rundy. Dodajmy, że podkładanie bomby trwa sekundę i mamy obraz nędzy i rozpaczy tego ribbona. Wpadłem na pomysł, żeby grać na słuch i podkładających wysadzać w powietrze zdalnie odpalanymi ładunkami, ale i tak zajęło mi to parę ładnych godzin oraz dużo brzydkich wyrazów. Zwłaszcza, że ribbon ten – jako jedyny – nie pojawia się na ekranie w momencie odblokowania i przez całą rundę pomstowałem, że znowu mi się nie udało go zrobić.

Parę minut później siedziałem sobie w wyrzutni rakiet, robiąc ribbon za 2 zabicia wrogów za pomocą broni stacjonarnej w ciągu rundy. Broni stacjonarnej na mapach jest mało, wrogowie widzą, że jest obsadzona i ogólnie idzie to jak po grudzie – ale ja miałem tyle szczęścia, że najpierw jeden wróg stał na środku polanki i spokojnie go zdjąłem rakietą, a potem drugi schował się za drzewem, gdzie również zdjąłem go rakietą. Bach, ribbon zdobyty.

Przystąpiwszy do prób zrobienia ribbona za walkę powietrzną (aż sześć killi śmigłowcem) byłem pełen złych przeczuć i czara goryczy przelała się już po czterech rundach. Map ze śmigłowcami jest mało, tłum do śmigłowców jest wielki, a odblokowane przez przeciwników sprzęty sprawiają, że nie mam szans zawalczyć. Toteż Battlefielda ciskam w kąt (zapewne aż do jakiegoś DLC) i ponownie wolny od nałogu zabieram się za singlowe gry.

Niech mi nikt nie pisze, żebym zaczął grać w SW:TOR, bo zacznę grać w SW:TOR i znowu nie będę miał o czym pisać.