Każda branża ma jakieś swoje gwiazdy. Ktoś mówi film, a ludziom od razu staje przed oczami napis Spielberg, albo jeśli wolą spokojniejsze kino, to Woody Allen. Branża growa też twierdzi, że ma jakieś swoje gwiazdy, do których pieją w zachwycie tłumy zagrywające się w ich najgłośniejsze hity. Sporo z tych gwiazd ma dziwne japońskie nazwiska, a że nie mam pamięci do nazwisk, to i staram się nimi specjalnie nie przejmować, wychodząc z założenia, że lead designer może być dla gry zarówno zbawieniem, jak i przekleństwem.
Bo czym innym jest obecność Hideo Kojimy (musiałem to wygooglać), kolesia od Metal Gear Solid, który tworzy gry tak straszliwie dziwne, że albo się je kocha, albo od razu wyśmiewa? Mi się stealthowe założenia Metal Geara bardzo podobały, ale nie byłem w stanie przetrawić straszliwie zniewieściałego sub-głównego bohatera, który do tego groteskowo wywalał się, gdy przechodził przez ptasie kupy. Nie, naprawdę. Przewalczyłem kawałek Metala dwójki, a potem na ekran wyszła pani, jacyś goście zaczęli do niej strzelać, a ona odgięła tor lotu kul… może gdybym dziesięć minut wcześniej nie widział super-szybkiego wampira, to bym to jeszcze jakoś zniósł, ale tutaj po prostu nacisnąłem eject, włożyłem płytę do pudełka i tam została na zawsze. Pan Kojima po prostu tak designersko tę grę zrobił, że nie jestem w stanie jej włączyć – oglądałem jakieś filmy z czwórki nawet, chwilę popykałem w trójkę, ale to cały czas jest wielkie dziwadło, a nie gra.
Nie lepiej wygląda sprawa z legendarnym (tak, to naprawdę ostatni z ostatnich dinozaurów) Peterem Molyneux, który opowiada niestworzone historie o immersji, głębokim przemyśleniu wielu pozornie nieważnych spraw oraz zaprezentowaniu unikatowego świata pełnego wzajemnych zależności, ale im bliżej gra jest premiery, tym więcej z jego zapowiedzi ulatuje z wiatrem, aż w końcu dostajemy wprawdzie nawet nieco magicznego, ale w sumie zwyczajnego erpega z paroma w miarę dobrymi pomysłami. Lubiłem Fable i Fable 2, ale nie uznaję ich za najważniejsze gry w historii ludzkości.Gry wciąż czekają na swojego Michaela “w filmie musi być dużo wybuchów” Baya, albo ze spokojniejszej strony na Roberta “opowiadam smutne historie” Zemeckisa, bo o bardziej ambitnych twórcach to póki co nawet nie ma sensu mówić. Najlepsze, najbardziej wizjonerskie gry robią zespoły bez jednej twarzy i jednego nazwiska, składające się za to z wybitnych specjalistów, których udało się komuś okiełznać i których pracę sklejono w takie Grand Theft Auto IV, Mirror’s Edge czy Call of Duty (chociaż w przypadku CoDów parzystych na posterunku stoi prezes Infinity Ward, który zawsze osobiście prowadzi pokazy gry i sądząc po tych pokazach jest nieprawdopodobnym wymiataczem). Naszła mnie właśnie taka refleksja, że nie wiem, kto stoi za najlepszymi grami, w jakie grałem ostatnio, znam tylko nazwę firmy, która ją wyprodukowała. Kto odpowiadał – zawsze przecież jest jedna osoba odpowiedzialna – za Dead Space? Kto zajmował się Prince of Persia? Do kogo mam mieć pretensje o Tomb Raidera? Czyj strumień świadomości oglądam w Falloucie 3?
Wniosek mam jeden: gry to ciągle bardzo, ale to bardzo młode medium, które jeszcze (z drobnymi wyjątkami) nie wykształciło swoich gwiazd na miarę filmowych twórców. Medium jest w wieku niemowlęcym, czyli póki co wszyscy się podniecają, że z lewej strony ekranu wjeżdża powóz, a z prawej wyjeżdża karawan (z tego co pamiętam pierwszy trik filmowy, będący skutkiem zacięcia się na chwilę kamery filmującej ulicę). Ale gdy już ten powóz i karawan zamienią się na prawdziwe scenariusze i prawdziwych reżyserów, którzy pod grami podpiszą się z dumą… och, wtedy to będzie granie!
Na deser szczyt żenady z Metala 2… mięsko (w dosłownym znaczeniu) od 1:25
Nie wspomniales o “Cliffy B.” 🙂
Jejku, az mnie mdli jak slysze ten pseudonim – ludzie zrobili z niego ikone a on tak naprawde jest zwyklym facetem, ktory mial szczescie pracowac w dobrej firmie w odpowiednim czasie (okolice stworzenia Gearsów) 😉
Peter Molyneux od kilku lat pieprzy ciagle te same frazesy i kazda jego gra to rozdmuchany bubel. Chociaz i tak “szacun” dla tego czlowieka bo za czasow Bullfroga powstawaly naprawde przelomowe gry.
No i nie zgodze sie, ze gry nie wyksztalcily swoich gwiazd wsrod tworcow – Sid Meier, John Carmack, John Romero, Tom Hall, Warren Spector. To sa nazwiska, ktore w tej branzy mowia chyba wszystko. Fakt, troszke sie juz zestarzeli 😉
Uważam, że twórca jest od gry za bardzo oddzielony, by mógł samodzielnie zaistnieć. Po pierwsze, gry robi zespół, często pewnie kilkudziesięcioosobowy i trudno utożsamiać grę z jednym nazwiskiem. Nie ma już gier, gdzie nazwisko twórcy firmuje tytuł. Zresztą, poza Sidem Meierem nie znam innych, no może ten American McGee, którego kojarzę z jednej gry, w którą nawet nie grałem. Często też – moim zdaniem – gracz nie widzi różnicy między studiem, które grę zrobiło a wydawcą.
Richard Garriot i Chris Roberts… ale to już chyba zamierzchła przeszłość.
MGS też nie kumam, pewnie uwielbienie tytułu musi mocno korelować z fascynacją dżapską popkulturą.
@SirMike – Bullfrog był super za czasów Syndicate i Hi-Octane. To były gierki… 386 FTW.
Ale nawet nie pamiętam, czy Molyneux jeszcze wtedy należał.
Nadal pamiętam muzykę z intra Syndicate. Mniam.
A tak bardziej w temacie to nie pozostaje nic innego niż się zgodzić. Wielkie nazwiska w grach mnie w ogóle nie ruszają.
Prócz jednego, ale za coś zupełnie innego. Nobuo Uematsu! Tylko że to kompozytor 🙂
taa nad filmami tez pracuje maaaasa ludzi a i tak ogladajac film spilberga czuje sie jego reke.Ciekawe dlaczego studia nie promuja swych tworcow w ten sposob.Moze gry robi sie zbyt dlugo.
Rozpoznawalny styl maja jak dla mnie tylko gry Sida maiera.Kupujac gre z tym naglowkiem wiem czego sie spodziewac.
jacek – i Molyneuxa, i Kojimy, i Sakaguchiego i YAZZa i Sudy 51 (co to z nick w ogóle?) i Fumito Uedy… dużo twórców gier ma swój styl, któy wyraźnie czuć w ich pozycjach 🙂
Cubituss – tobie sie moze MGS nie spodobał, ale proszę, nie umniejszaj talentowi Kojimy – MGSy to naprawdę cudowne pozycje, z głębokim przekazem… ale trzeba grę przejść żeby go ujrzeć.
Natomiast osoby wymieniane jako “twórcy gry” to zazwyczaj reżyserzy czy główni designerzy – bo to ich wizja jest przerabiana na zera i jedynki…
Osobiście szanuję tych ludzi, ale moim zdaniem ani Molyneux (dużo gada, a jego gyr do klasyków na pewno zaliczyć nie można), ani Kojima (wymyśla taką fabułę, że mało kot na tym świecie potrafi ją ogarnąć i zrozumieć, co wcale nie jest komplementem) nie są najwybitniejszymi postaciami w branży. To zaszczytne miano najszybciej bym dał panom o imieniach Dan Hauser (scenarzysta) oraz Leslie Benzies (coś w rodzaju szefa projektu). Obaj panowie pracują w Rockstar Games i są odpowiedzialni za serię GTA (Benzies pracuje w Rockstar Notrh, a Hauser siedzi w siedzibie firmy w Nowym Jorku i pisze scenariusze do GTA oraz innych gier firmy, takich jak np. Bully). To są prawdziwe gwiazdy branży gier, które tytuł ten zdobywają nie dzięki głupiemu gadaniu w mediach, a swoimi niebywałymi osiągnięciami