Absolutnie każdy, z kim rozmawiam, informuje mnie, że w grach konsolowych szuka jedynie rozrywki, a elementy rywalizacji takie jak granie online czy zdobywanie punktów za pokonywanie kolejnych wyzwań (achievementy na X360, trophies na PS3) kompletnie go nie interesują. Rozumiem to, to znaczy rozumiałem. Aż do momentu, w którym podłączyłem swoją 360-tkę do sieci.
Sprawa jest ciekawa i wydaje mi się, że wiem z czego wynika – gdy masz 30+ lat, przyzwyczajony jesteś do faktu, że rywalizujesz ze wszystkimi na każdy możliwy sposób. Znajomek świeci Ci w oczy roleksem, brat chwali się nowym modelem fury i nawet czasami zapominasz, że oni to wszystko wzięli na kredyt. Dlatego przy okazji rozrywki szukasz czystszych rodzajów rywalizacji, czegoś, co sprawi, że poczujesz się lepiej tylko dlatego, że wygrałeś miniturniej pokerowy z buyinem na poziomie “po tyle nie chce mi się schylać”. Albo dlatego, że masz o 100 punktów więcej od kolegi.
Umownych punktów. Za które nic nie możesz wygrać. Ale to nieważne. Ważne jest to, że masz ich WIĘCEJ. I im wcześniej pogodzisz się z faktem, że achievementy i trophiesy (wybaczcie, osiągnięcia i trofea nie przechodzą mi przez gardło) są fajne, tym lepiej. Będziesz się zżymać, że to sposób na pompowanie tak zwanego e-penisa. Ależ zżymaj się. Fakt deprecjonowania absurdalnych osiągnięć hamuje postęp cywilizacyjny – no bo powiedzcie mi, tak u podstaw, to po co oni się na te ośmiotysięczniki wspinają? Im więcej masz punktów achievementów i im więcej masz trophiesów, tym jesteś lepszy i ładniejszy.
Oczywiście należy zachować umiar i nie dać się ponieść ułańskiej fantazji, tak jak koledzy z jednego z linków po lewej stronie, którzy orają wszystkie gry jakie istnieją i zatracili się już w samym zdobywaniu punktów tak bardzo, że dobierają tytuły pod kątem łatwości ich zarobienia, a nie tego, czy gra będzie fajna albo czy będzie miała dobrą fabułę. Takich wariatów należy unikać jak ognia. Kolega z polygamii na forum napisał o tym, jak to w LittleBigPlanet wszedł na jakiś poziom, a tam go banda zwyrodnialców okleiła naklejkami (jest za to trophy), a następnie przemocą zawlokła do wyjścia z levelu (jest trophy za skończenie poziomu online w określoną liczbę osób). Owszem, jest to zajebiście śmieszne przy okazji, ale takie zachowania to jednak patologia.
Tak więc sama suma punktów, o ile wygląda imponująco na jakimś tam poziomie abstrakcji (“o kurde człowieku szacunek, fajnie, że grasz w tyle gier”), to jednak sumarycznie okazuje się mało ważna i jest tylko małą egopompką, po której zastosowaniu wtórne sflaczenie jest kwestią minut. Dlatego też trzeba zagłębić się w system, żeby wyjście na mistrza było kwestią bezdyskusyjną. Czymś takim jest wymaksowanie (zdobycie wszystkich trophies/achievements) jednej gry.
Gdy spojrzycie na mój gamercard, zobaczycie, że przede wszystkim gram w gry, a dopiero na dalszym miejscu stawiam sobie za punkt honoru wymaksowanie jakiegoś tytułu. Maksuję to, co uważam, że wymaksować wypada (oraz to, co maksuję ze względu na fakt, że gram z synkiem, ale ten element pomińmy). W związku z tym mam wymaksowaną tylko jedną grę – Call of Duty 4 – i jestem z tego nieskończenie dumny, bo przejście ostatniej misji na poziomie veteran kosztowało mnie całkiem sporo siwych włosów. Po co to zrobiłem? Po to, żeby zamanifestować moją miłość do tej gry i pokazać, że umiem w nią grać. Z tego samego powodu kolega Zooltar (miejmy nadzieję, że w końcu coś tutaj napisze i da się wstawić do autorów) w Mirror’s Edge’a zrobił całkiem sporo całkiem trudnych achievementów. Bo jest fanem. Bo tak wypada.
Xbox i PS3 bez internetu to tylko maszynka do samotnej zabawy. Gdy podłączycie do nich kabelek, nagle dosiądzie się do niej całe mnóstwo znajomych i nieznajomych osób, przed którymi – chcecie czy nie chcecie – będziecie prężyć muskuły. I prężcie na zdrowie. Bo Wam znajomi pouciekają z gamerscorem 🙂
Ciekawy temat.
Myśle że dużo zależy od środowiska w jakim się obracasz jako gracz. Znam ludzi, którzy graja na XBOXie juz calkiem dlugo a zupelnie ich temat punktów nie obchodzi. Inni grają, ale specjalnie nie zwracają na to uwagi, wpadną to dobrze, nie to nie.
Są też tacy, który rywalizuja w swoich małych kręgach znajomych, tak jak ja i ekipa z mojej pracy. Temat achivmentów i tego kto co planuje wycisnąć z gry często przewija się na firmowych lunchach, więc nei powiem że mnie to nie dotyczy.
Generalnie jestem fanem punktów, bo po pierwsze zostawiają namacalny ślad po tym w co grałem oraz JAK grałem. Skończyć gre to nie problem, skończyć ją na hardzie, veteranie, na wszystkie możliwe sposoby – to już co innego, to wzbudza szacunek wśród tych, którzy czują temat.
Natomiast skrajność o której pisał Kuba wyżej – nabijanie GS bez względu na grę – to juz za dużo dla mnie. Mam za mało czasu na granie w to co lubie, nie mówiąc już o tym żebym grał w jakąś padline tylko dlatego że jest tam “izi tauzend”.
Poza tym gość z tysiakiem w KinoKongu respektu u mnie nie budzi 🙂
acziwment hor 😛
“Xbox i PS3 bez internetu to tylko maszynka do samotnej zabawy.”
Co to za bzdury, pieprzyć Xbox Live, nie ma to jak siąść sobie z kumplem i zagrać meczyk w FIFE, postrzelać do cieniasów w Army of Two albo ponaparzać się Superman kontra Sub-Zero.
Pieprzyć Xbox Live. Maszynka do samotnej zabawy? Możesz tak pisać, ja z kumplami i tak się dobrze bawię i mogę im przywalić padem, jak się wkurzę, a Ty zbieraj achievmenty i gadaj do paru literek na ekranie. 🙂
Fajnie, że Twoi kumple mają czas, żeby tak często do Ciebie wpadać, ale im cyferka z przodu wyższa, tym mniejsza szansa na to 🙂
No mieszkamy niedaleko siebie i tak się składa, że gdy ja jestem po godzinach, oni także, więc nie widzę w tym żadnego problemu.
I przestańcie już tak kłaść nacisk na swój wiek, fajnie że jesteście po 30-tce, ale wiemy to już wszyscy.
Dla chcącego nic trudnego, może powiesz mi, że im wyższa “cyferka z przodu” tym mniejsza szansa na zobaczenie się ze znajomymi?
Oczywiście, że tak Ci powiem. Wracam z pracy do domu koło 18:30, chwila dla dzieci, chwila dla żony i nagle się robi 23-cia… czasami zamieniam to na wspólne granie ze znajomymi (ciotowanie w Guitar Hero konkretnie :), ale nie jest to regułą.
Podkreślam swój wiek i status rodzinny, bo _mają_ one kolosalny wpływ na to jak żyjesz. Być może dla Ciebie to są bzdury, w porządku, w takim razie nie znajdziesz na tym blogu zbyt wiele ciekawych rzeczy dla siebie 🙁
Są jeszcze party games takie jak Buzz! Quiz TV i Singstar w które najlepiej się gra w kilkuosobowej ekipie. Pozatym coraz więcej gier ma split screen jak np. nowy Motorstorm i Wipeout Hd. Teza o ” maszynkach do samotnej zabawy” moim zdaniem upadła. Ja nie mogę się z nią zgodzić.
Co do osiągnięć i trofeów osobiście łapie trofea które są w moim zasięgu, nie będę się zabijał dla dla takich pierdół wole zobaczyc film lub poczytac forum.
Btw. też jestem +30
Muszę przyznać, że akurat nic a nic nie obchodzą mnie trophies, mam ich zdobywanie głęboko gdzieś. Jak się przypadkiem pojawią to ok, ale nie analizuję gry pod kątem czy są trofea, jakie itp. Może to kwestia tego, że w odróżnieniu od achievementów pojawiły się one bardzo późno na PS3 czy, że w kilku szczegółach są uboższe do odpowiedników z X360 (choćby to nędzne wsparcie w postaci sygnaturek, gdzie ręcznie trzeba by wpisywać trofea przez stronę. Szczyt debilizmu, nikt mnie na to nie namówi). Ale tak naprawdę chyba przestało mnie to po prostu kręcić…
Choć oczywiście jak najbardziej się zgadzam, że zjawisko maksowania, statsiarstwa, e-penisa, czy jak to zwać, istnieje i potrafi wciągnąć jak diabli. Przechodziłem to kiedyś na Bf1942. Pamiętacie BF Tracks? :>
Tak się zastanawiałem, czy to ten Pancho… jesteś na koszulce, prawda? 🙂
Pewnie 🙂
Osiagniecia/trofea sa swietne o ile nie wymagaja ponownego przechodzenia gry , bo to przy posiadaniu rodziny staje sie mega osiagnieciem;)
Pozdrawiam
Osiągnięcia/trofea to jedno. Jak wpadają to miło, bardzo rzadko walczę z jakąś głupotą tylko po to by zdobyć te dodatkowe 10 punktów do GS. Druga mańka to wszelkie listy rekordów, szczególnie dotyczy to erkejdowych tytułów w e-dystrybucji. Wspinanie się po liście rekordów, na której gromadzą się najwięksi HC wymiatacze to IMHO fajniejsza opcja. Na początku 2006 roku po ponad miesiącu grania TYLKO w Mutant Storm Reloaded (Live Arcade) wylądowałem w pierwszej dziesiątce graczy na świecie (miejsce 7. teraz oczywiście spadłem dość mocno po dwóch latach nicnierobienia w temacie) i było to o wiele przyjemniejsze doświadczenie niż calak w jakiejkolwiek grze. Skojarzenia z budami z automatami z dzieciństwa i trzyliterowymi wpisami największych wymiataczy na podwórku, jak najbardziej wskazane, tylko teraz odbywa się to w skali globalnej.
Muszę przyznać, że achievementy też są mi dosyć obojętne tzn. jak wpadną przy przechodzeniu gry, to ok, natomiast przechodzenie jej dwa lub trzy razy specjalnie dla nich z mojego punktu widzenia mija się z celem.
Przy okazji: fajny blog Panowie, keep up the good work !
http://tog.pinkninjastudios.com/wp-content/uploads/2007/03/achieve2.JPG 😀
I must say, as significantly as I enjoyed reading what you had to say, I couldnt help but lose interest after a while. Its as if you had a excellent grasp to the topic matter, but you forgot to include your readers. Perhaps you should think about this from more than 1 angle. Or maybe you shouldnt generalise so much. Its better if you think about what others may have to say instead of just heading for a gut reaction to the subject. Think about adjusting your personal believed process and giving others who may read this the benefit of the doubt.