Peter Moore, COO w Electronic Arts, w wywiadzie udzielonym Kotaku (można go przeczytać tutaj) nazwał mikrotransakcje przyszłością gier komputerowych, przez co blady strach przetoczył się przez strony i blogi o grach. Trzeba będzie więcej płacić! Płacę, wymagam i nie chcę wciskania badziewia! Tego typu opinie są dość typowe, ale wypadałoby się nad tym głębiej zastanowić.

Produkt czy usługa

Ja jednak pozostaję spokojny wobec tych zapowiedzi i powiem więcej – sympatyzuję z takim podejściem. Od lat mówi się przecież, że gra to nie jest produkt, tylko usługa i jako taka powinna rządzić się nieco innymi prawami niż “kupiłeś pudełko, więc dalej nic nas nie interesuje”. Obecny model jest moim zdaniem najgorszym, jaki może być. Muszę kupić kota w worku i nawet do końca nie wiem, czy zainteresuje mnie całość zaoferowanego pakietu. Na przykład w Battlefieldzie 3 nie potrzebowałem ani trybu single player (który w bólach skończyłem), ani trybu coop (którego nie skończyłem). W tej grze potrzebne mi były mapki, giwery i sieć.

Z drugiej strony wiele gier wciska online na siłę, a ja nawet się go nie tykam. Te wszystkie “dodatki” są wliczone od razu w cenę pudełka i nie pozostawiają mi żadnego wyboru, co trochę przypomina mi film Machulskiego Deja Vu, gdzie w odeskiej restauracji można było zamówić (bodajże) kotlet z ziemniakami i klopsy z kaszą – wyłącznie w takich konfiguracjach. Kotlet z kaszą był wykluczony i obsługa ignorowała takie zamówienia. Oczywiście nie mówię, że do battlefieldowego multi powinien być dołączany single z CoD-a, ale mam nadzieję, że to wciąż nie zabija sensu mojego porównania.

W kilku daniach

Bo ja tak naprawdę chciałbym kupić tylko kawałek gry. W myjni samochodowej spodziewam się paru pakietów w rozmaitych cenach i tego samego oczekuję od gry. Dlatego też bez żadnego zażenowania ani marudzenia kupiłem za 140 złotych pakiet Premium do Battlefielda 3. Mam w nim ze cztery dodatki (każdy z dostępem przedpremierowym), mam w nim unikatowe wyzwania (a ja lubię polować sobie na rozmaite nagrody), mam w nim weekendy z podwójnym XP (to mnie akurat w ogóle nie interesuje, ale jak ktoś lubi…).

Rozmiary tych dodatków OCZYWIŚCIE nie są pełnowartościowymi grami, ale gdy je wszystkie zsumować – wychodzi mi dobry, uczciwy deal. Podstawową grą już się znudziłem, zostawiłem w niej ze 100 godzin albo lepiej – a teraz poproszę o więcej i chętnie za to zapłacę.

Gdybym mógł początkowo kupić sobie multi do BF-a za (powiedzmy) 20 euro, to dokładnie to bym zrobił, ignorując singla i coop. Zapewne do czasu, aż by mi się zachciało w nie zagrać, i wtedy wykasłałbym dodatkowe 40 euro (bo nie mam złudzeń, że każda rzecz z osobna byłaby droższa niż w pakiecie), wcale się nie przejmując tym, że wydałem nieco więcej niż w momencie premiery: owszem, wydałem, ale zjadłem kotlet, a potem mi się zachciało deseru, nie musiałem brać ich w pakiecie.

Mikro czyli makro

Trzeba jednak pamiętać, że słowa Moore’a o “mikro”transakcjach są złudne. W mojej branży pojęcie mikrotransakcji już powoli staje się czymś zupełnie innym (na pewno nie “mikro”), ale głupio wszystkim mówić o makrotransakcjach. Bo w biznesie małych płatności, małe płatności nie opłacają się. Opłacają się wyłącznie płatności duże.

Dlatego też każdy producent gier free-2-play celuje w jedną rzecz – wieloryby. To słowo znane z branży hazardowej oznacza człowieka, który jest w stanie wydać absurdalną (dla ogółu) ilość pieniędzy na zaspokojenie swoich potrzeb. W hazardzie wieloryby grają na stolikach, gdzie na dzień dobry trzeba położyć 50 tysięcy euro, w grach komputerowych… trzeba wieloryby łowić.

Dlatego też gry “za darmo” mają trochę tych swoich małych płatności, żeby nikt się nie czepiał, że autorzy powariowali z cenami. Weźcie pierwszą z brzegu grę na iPhone’a – kosztuje 0,79 euro czyli nic, ale to tylko ułamek (a może i ułameczek) wyniku przez nią generowanego. Prawdziwa kasa to schwytanie w siatkę wieloryba. Siatka taka musi być szeroka i wytrzymała, dlatego też Angry Birds chociażby dają graczowi mnóstwo okazji do wydania euro tu, pięciu euro tam, a dziesięciu euro jeszcze gdzieś.

Najdroższe rzeczy dają nam stałe bonusy – dlaczego? – bo na nas już producent zarobił tyle, ile zakładał, że będzie wynosić maksymalne ARPPU (average revenue per paying user) gracza. Zostawiłeś u nas 15 euro? No to dajemy Ci spokój, masz bonus na dłuższy czas albo nawet na zawsze. Do zobaczenia przy następnej grze, a w ogóle to gratulujemy, właśnie wydałeś na małe badziewie więcej niż na pełnoprawną pudełkową grę w pierwszej przecenie.

Na łowisko wielorybów

Obawiam się więc, że Moore (a głupi nie jest) chce iść właśnie w tym kierunku z zarządzaną przez siebie firmą. Nie zrobić z gier prostego pokrojonego na trzy części ciastka, tylko spojrzeć na model z mobile’a, a może i z Facebooka, i ukręcić coś w podobnym stylu. Ważne: bariera wejścia musi być jak najniższa.

To dlatego właśnie Angry Birds i inne absolutnie przebojowe gry mobilne kosztują bardzo mało. Tutaj mała dygresja – gry za darmo też są, i też są świetne, ale tutaj już gracz staje się podejrzliwy i jego czujność na dodatkowe płatności sięga zenitu – stąd moje słowa o “jak najniższej” barierze. W komórkach i sieciach społecznościowych jest to po prostu inny model niż ten, o którym piszę i o którym moim zdaniem mówi Moore.

Czego się zatem spodziewać? Nikt nie zaryzykuje drastycznego obniżenia cen gier do zera (Moore tak mówi w wywiadzie, ale musi tak mówić właśnie), za to uważam, że rozsądne byłoby ścięcie cen o 30-40% i zaproponowanie “mikro”transakcji gdzieś w środku.

Kupiłbym na przykład Battlefielda 3 z pełnym multiplayerem plus 5 euro za każdą nową mapę (albo 15 euro za 4 nowe mapy, albo 60 euro za mapy za darmo do końca życia produktu+bajery) oraz jakimś szczątkowym singleplayerem (ale nie demem – raczej myślę tu o modelu Blizzarda, gdzie w becie/demie Diablo III można zostawić parędziesiąt godzin, jak kto uparty) i przygotowanym na tej samej zasadzie coopem.

Wydałbym sumarycznie więcej niż kupując pudełko? W długim ujęciu owszem. Ale traktowałbym to jako korzystniejszą ofertę, podobnie jak za korzystniejszą ofertę uważam paroletni kredyt wobec konieczności wykasłania od razu x tysięcy na nowy samochód.

Tak więc naprzód mister Moore, poproszę o Battlefielda 4 w takim modelu, a moje ARPPU na pewno przekroczy 100 euro tym razem, a może i 120. A w nowej FIFIE kupię tylko tryb pojedynczego meczu za 20 euro, zamiast nie kupować jej w ogóle. Obaj będziemy zadowoleni.