Nie lubię japońszczyzny, nie interesują mnie chore pomysły developera o ksywce Suda51, a na jego poprzednie produkcje patrzyłem z niedowierzaniem. Z jeszcze większym niedowierzaniem patrzę sam na siebie, widząc swój entuzjazm podczas grania w Lollipop Chainsaw. Grę tak debilną i tak przerysowaną, że aż przestaje to razić.

Gramy cheerleaderką w spódniczce typu “spódniczka chora?”. Cheerleaderka potrafi skakać i bić, najlepiej jej to wychodzi przy wykorzystaniu poręcznej piły łańcuchowej w serduszka, którą nosi ze sobą do szkoły w pudełku śniadaniowym. Obiekt jej krucjaty – zombiaki, które się pojawiły w jej liceum, nazwanym trochę nazbyt nachalnie Romero High School. Wszystko podlane klimatem słodko-cukierkowym oraz komiksowo-amerykańskim, bo wiele plansz przerywnikowych (oraz całe główne menu) zrealizowano w tym właśnie stylu.

Czy można było ugotować coś dobrego z wrzucenia do garnka żelaznej kulki, homara, sosu pomidorowego, sparciałej opony oraz pieczywa tostowego? Odpowiedź odruchowa to “nie”, ale póki nikt nie spróbuje, nie możemy być pewni. Bo gdybym miał bazować na samym opisie, zabiłbym Lollipop Chainsaw śmiechem i nawet nie pozwolił zbrukać mojego konta achievementami z tej gry. Tymczasem okazało się, że gra jest dobra. Ba, jest bardzo dobra.

Pod względem gameplaya jest naprawdę szokująco świetnie. Są długie i krótkie kombosy, są trzy przyciski do ciosów, jest parę specjali tematycznych, są minigierki i nieco zbyt nachalne sekcje QTE, ale jakoś się tak fajnie prze tutaj do przodu, piłując zombiaki na pół i urzynając im głowy w fontannach krwi i serduszek jednocześnie. Poziomy są oczywiście do bólu liniowe, ale cały czas jestem ciekaw, czym mnie autorzy zaskoczą. Być może będzie to przejażdżka kombajnem po polu pełnym zombiaków w rytm piosenki “You spin me right round, baby, right round”? A może pojedynek z zombiakiem-punkrockowcem, który rani mnie samymi słowami, które – wykrzyczane – zmieniają się w pędzące w moją stronę litery?

Oczywiście uczucie żenady jest wszechogarniające, zwłaszcza jak ktoś inny patrzy jak się gra, ale po chwili człowiek wykształca w sobie skorupę na ten festiwal sera, jakim raczy go gra i nawet zaczyna się śmiać z bezdennie durnych dialogów, koszmarnie kretyńskiej głównej bohaterki i jej sióstr oraz nieporadnego fajfusa jej chłopaka, który na samym początku traci głowę, więc całą grę bohaterka nosi ją u paska i toczy z nią najrozmaitsze (arcygłupie) konwersacje.

Ta zadziwiająco dobra gra zadziwiająco dobrze trafiła w europejskie gusta, bo widzę, że z jednej strony dostaje bardzo wysokie oceny, a z drugiej – dobrze się sprzedaje, w pierwszym tygodniu po premierze wyprzedzając w Wielkiej Brytanii nawet samego króla Diablo III. Wniosek – gości, którzy chcą zajrzeć pod spódniczkę srogiej cheerleaderce-kretynce, jest całkiem dużo.

Na koniec cytat z gry, który wbił mnie w ziemię. Jeden z uratowanych licealistów mówi do bohaterki “Promise, I will masturbate to you tonight!”. Na granicy, ale wciąż śmieszne. Potrzebuję więcej takich żartów, więc brnę po zgrabny tyłek we krwi dalej.