Od czasów Demon’s Souls próbuję grać w tytuły From Software i konsekwentnie się od nich odbijam. W Dark Souls poległem na pierwszym bossie, w Dark Souls III chyba na czwartym zwykłym przeciwniku, a w Dark Souls II – z niewiadomych mi bliżej przyczyn – przeszedłem trzech pierwszych bossów, ale potem grę rzuciłem w kąt.
Kolega z pracy przekonywał mnie, że playstationowy Bloodborne to trochę inna produkcja od Dark Soulsów, nieco mniej hardkorowa i nie aż tak irytująca.
Trzy godziny męczarni później mogę powiedzieć z ręką na sercu, że kolega się mylił.
Bloodborne to jedna z najbardziej frustrujących gier, w jakie w życiu grałem, a grałem i w ADOM-a bez oszukiwania sejwów, i w Call of Duty: Modern Warfare na veteranie, i w obie części Hotline Miami, a nawet w Ninja Gaiden. Przy żadnej z tych gier nie odczuwałem aż tak bezsilnej wściekłości, jaką zaoferowało mi Bloodborne.
Ale po kolei (Kuba, uspokój się). Bloodborne rzuca nas do dziwnego, mocno lovecraftowego, horrorowego świata i obsadza w roli niejakiego łowcy tudzież myśliwego. Myśliwy jednak jest tutaj zasadniczo zwierzyną, a jego taktyka na przeciwników polega przede wszystkim na podszczypywaniu grupek wrogów po jednym, po dwóch i mordowaniu ich w jakimś kącie w strumieniach tryskającej wiadrami krwi.
Bohater (lub bohaterka) opisany jest szeregiem erpegowych współczynników, a z trafionych przeciwników wyskakują nawet jakieś numerki, ale na tym podobieństwa do beztroskich action RPG się kończą. W Bloodborne można zginąć w każdej chwili. Nie ma tu żadnej strefy komfortu i byle parobek z widłami może nas przerobić na kebab, gdy tylko minimalnie się pomylimy i na przykład wypalimy z garłacza o ułamek sekundy za późno albo zamachniemy się wielką, rozkładaną brzytwą o kiwnięcie ogonem za wcześnie.
Nie miałbym nic przeciwko brnięciu przez tak wymyśloną grę, gdybym miał poczucie jakiegokolwiek postępu. Tymczasem po śmierci wracamy tu do ostatniego checkpointa, wszyscy wrogowie odradzają się… natomiast nie odradzają się już znajdźki, więc przykro mi, ale te trzy koktajle Mołotowa, które zużyłeś na poradzenie sobie z ostatnią grupką przed bossem już nie leżą tam, gdzie leżały za pierwszym razem.
Do tego po śmierci bohater gubi wszystkie zebrane “dusze” (czy co tam zbiera z zabijanych bestii), a za dusze właśnie może się po jakimś czasie rozwijać (słowa kolegi: “musisz zobaczyć pierwszego bossa, żeby to się odblokowało”, problem polega na tym, że człowiek już wtedy jest na granicy załamania nerwowego). Myliłby się jednak ten, kto spodziewałby się rozwoju uczciwego – bohatera można ulepszać wyłącznie po przejściu w świat snu, a to z kolei powoduje zresetowanie całego poziomu (oczywiście poza znajdźkami). Gra się więc tak, że zbiera się dusze do określonego momentu, przechodzi się w świat snu, a potem brnie przez cały poziom od nowa. Znam już niemal na pamięć tę całą pieprzoną pierwszą wioskę.
Boss to rzecz jasna już pełne poczucie beznadziei. Nie ma przed nim oczywiście żadnego checkpointa, więc jeśli zginie się podczas pierwszej próby zabicia go (a zginie się), trzeba caluteńki poziom przechodzić od nowa. Oczywiście można przez ten poziom próbować na siłę przebiec, ale ja nie cierpię grać w taki sposób.
“Do każdego bossa można znaleźć skrót”, poinformował mnie kolega. Szukałem skrótu tak skutecznie, aż znalazłem drugiego bossa, przed którym uciekłem, ale zaraz potem dostałem bęcki od dwóch typów z cegłami w garściach. Odrodziłem się przy checkpoincie, tym samym co zawsze. Poszedłem za róg sprawdzić, czy zza beczek wyskoczy na mnie znowu chłopek z toporkiem. Wyskoczył, tak samo, jak za pierwszym razem, gdy tu byłem, trzy godziny temu.
Coś we mnie pękło i udałem się na YouTube’a popatrzeć na to, jak ten cholerny, pieprzony skrót znaleźć. Na półtoraminutowym filmie gość brnie przez mniej więcej przez jedną czwartą poziomu, grając całkowicie na pamięć i uderzając wszędzie tam, gdzie powinien uderzyć – nawet w mrocznych wnętrzach chałup, gdzie czają się na niego potwory.
“Pierdolę taki skrót” powiedziałem dosadnie do telewizora. Kolega jeszcze próbował mnie przekonać, że skrótem (z omijaniem wrogów) do bossa daje się dobiec w piętnaście sekund, a po bossie jest checkpoint, a jeszcze po checkpoincie zasadniczo robi się bardziej z górki, ale już się o tym nie przekonam.
Nawet teraz, pisząc tego posta, na maksa się zdenerwowałem. “Do dzisiaj pamiętam wszystkie miejsca, w których są przeciwnicy w całej grze”, powiedział mi kolega.
Od gier From Software trzymam się od dzisiaj z daleka.
[EDIT 06 stycznia]Doklejam komentarz, który napisałem po ponownym zagraniu w Bloodborne’a:
Ponieważ mnie poirytowaliście wszyscy tym swoim gadaniem, że jak pogram więcej, to poczuję, o co w tej grze chodzi, więc zasiadłem dzisiaj z rana z mocnym postanowieniem, że nie wstaję, póki nie położę pierwszego bossa.
Obejrzałem sobie na YouTube’ie “skrót” do bossa, otworzyłem go i zacząłem “zabawę”. Wcześniej przyfarmiłem w stylu MMO, mordując parokrotnie całą wioskę i ulepszając parametry mojego bohatera (do poziomu 16 czy 17-ego).
Oto wyniki, czyli na jakim poziomie zdrowia bossa ginąłem:
W pierwszej próbie 65%, w drugiej 80%, pofarmowałem trochę krwi do leczenia, w trzeciej próbie 5% (oblewałem go olejem i podpalałem, było cholera blisko), w czwartej 50%, obejrzałem na YouTube’ie ze dwa filmy z jego mordowania, w piątej próbie 30%, w szóstej padł, a ja zużyłem może trzy fiolki. Przyznaję, uczucie tryumfu niesamowite. Skąd ja pamiętam to uczucie… no oczywiście. World of Warcraft. Przechodzenie trudnych dungeonów, pierwsze zabicia najtrudniejszych bossów pompowały szczęście w moje żyły dokładnie w taki sam sposób.
Mam więc krótką dygresję, moi drodzi miłośnicy gier From Software – Wam się marzy dobre MMO. Pograjcie w jakieś. WoW się nada.
Zacząłem brnąć dalej. Ponieważ gra nie pokazuje ani nie sugeruje zbytnio, gdzie iść, zacząłem się kręcić po okolicy, uprzednio pobawiwszy się ekwipunkiem (to ważne). Ulepszyłem sobie broń, kupiłem mieczomłot (wygląda tak, że trzonek młota to miecz – zabawne), pomordowałem przeciwników to tu, to tam… wreszcie trafiłem na jakiś most, po którym przetoczył się płonący kamień, ledwo uciekłem.
W tym momencie do gry nagle dołączył jakiś pomagier i zaczął przeć do przodu przez ten most. Okazało się, że grzebiąc w ekwipunku aktywowałem jakiś dzwon, wołający innych graczy na pomoc. Idąc niespodziewanym współpracownikiem doszedłem do – jak się okazało – drugiego bossa, niejakiego Ojca Gascoigne’a. Ojciec nie miał wielkich szans wzięty na dwa baty, generalnie emocje 10 razy niższe niż przy pierwszej walce. Znalazłem jakiś klejnot, wsadziłem go w broń, pozwiedzałem katedrę i przyległości, kogoś tam zamordowałem.
I wiecie co? Ta gra nadal mi się nie podoba. Ciągnie mnie do niej dokładnie to samo, co ciągnęło mnie kiedyś do WoW-a (a konkretnie do Cataclysma), czyli potrzeba dawania sobie zastrzyków ze szczęścia, ale nie czuję tego całego klimatu gotyckich mroków i przeszkadza mi fakt, że gra ma szczątkowo przedstawioną fabułę, której muszę się domyślać.
Faktycznie jest łatwiej po pierwszym bossie, ale nie zmienia to jakoś diametralnie mojego odbioru tego, co dzieje się dalej.
Grałeś w Call of Duty:MW na weteranie? I w Ninje też grałeś? No to ty, kolego jesteś mastah, tylko te gry od From takie zjebane. Nie polecam Ci w to grać, nowy CoD jest milion razy lepszy (nie wspominając już nawet o weteranie, bo tam jest naprawdę wymagający.
Abstrahując od pisania o tym, że BB to dobra gra i w rzeczywistości bardziej opiera się na twojej zdolności nauki i analizy sytuacji (nie chce pisać, że masz z tym problem;) to jeden ciśnie się na klawiaturę jeden komentarz: zostań przy CoDzie i Candy Crush. Xoxo
Ufff, a ja myślałem, że grając w każde soulsy (każde platynując) jestem słaby, bo rozwijam normalnie postać, gram kilkadziesiąt godzin pierwsze przejście. Nie jak inni, SL 1, bez ognisk, bez obrażeń od przeciwników, czy innych ciekawych wyzwań. Jednak są na świecie prawdziwi każuale, którzy uważają, że soulsy są trudne. Dziękuje ci za ten wpis
Panie Przerwo, źle sie wyraziłem – skończyłem CoD MW na vecie, do tego tysiącując ten tytuł na x360. Pokaż mi osiągniecie Mile High Club na swoim profili, wtedy zaakceptuję szyderę.
Nowy CoD w ogole nie jest wymagający na veteranie (w porównaniu do MW, a co dopiero do WaW), co pozwala mi podejrzewać, że wpadłeś sobie potrollować bez pojęcia.
Ixi – point taken, bardzo elegancki komentarz 🙂
Czytam czasem komentarze fanów Soulsów i odnoszę wrażenie, że oni mają jakiś skrywany kompleks, potrzebę uznania własnego skilla i wyższości ich gry nad wszystkimi innymi. Jak dla mnie, jeśli ktoś naprawdę chce poznać co to znaczy “git gud”, niech zagra z weteran CPMa albo jeszcze lepiej, QuakeWorlda – niezapomniane wrażenia gwarantowane 😉
Latarenek się nie używa, to się odradza za każdym razem na początku 😉
A tak poważnie – z mojego doświadczenia oglądacza grania (luby przeszedł całość oraz DSII) Bloodborne trochę więcej wybacza niż Dark Souls II+, ale nadal wymaga w cholerę wyczucia przeciwników i idealnego operowania kombinacjami przycisków na padzie, żeby sparować/zestaggerować/whatever przeciwnika…
Historii niestety też się trzeba domyślać albo obejrzeć domysły innych :p
Histeryzujesz trochę Cubi. Nie ma opcji, żebyś nie poradził sobie w BB z Twoją gamingową przeszłością i faktem, że bawiłeś się w CoDy na weteranie. Cały problem polega na tym, że początek BB jest strasznie niewdzięczny. Wiem, bo sam zakupiłem grę na premierę i zaciąłem się w dokładnie tym samym momencie co Ty – załamałem się gdy zobaczyłem ile wysiłku potrzeba, żeby dostać się do pierwszego bossa i jeszcze go później pokonać. Rzuciłem grę w kąt na długie miesiące, ale wróciłem i po przejściu tego fragmentu reszta gry okazała się w zasadzie całkiem prosta jeśli tylko gra się nieco ostrożniej i “szanuje życie”. A mówię to jako osoba, która po spróbowaniu CoDa na weteranie zrezygnowała po 15 minutach “zabawy” 😉
Sekret polega na tym, że TRZEBA odkryć ten skrót do 1 bossa – tylko wtedy dochodzisz do niego szybko i w miarę spokojnie z pełnym zapasem apteczek. Tym sposobem boss pada po kilku próbach. 2 boss też jest dość nieprzyjemny, ale wpadnie Ci już trochę expa + zawsze możesz zejść do kanałów po nowe itemy + więcej expa. Po pokonaniu 2 bossa jest już z górki i przed każdym następnym odblokowujesz skrót, dzięki któremu dostajesz się szybko na arenę z pełnym zapasem HP i apteczek.
Kilka cenny rad:
1. Kup w sklepie i zacznij używać Topór, najlepiej w trybie dwuręcznym – to idealna broń na początek, ważne żeby ją wzmacniać gdy tylko jest ku temu okazja.
2. Jak widzisz, że masz wystarczającą ilość dusz do wbicia levelu, to od razu goń do Snu tropiciela. Wzmocnisz postać i tych wydanych dusz już nigdy nie stracisz. Stosując się do tej zasady nigdy nie stracisz większej ilości dusz niż potrzebujesz do wbicia levelu, a nie są to specjalnie wielkie wartości przez bardzo dużą część gry, więc ewentualne straty nie bolą + wcale nie są częste, gdyż stracone dusze zawsze możesz odzyskać jak się postarasz – uczciwy deal.
3. Inwestuj większość punktów doświadczenia w punkty HP. To chyba najważniejsza statystyka na początku.
I to wsjo, grałem bez znajomości tych zasad, obijając się wcześniej od wszystkich soulsów, a w BB bawiłem się wyśmienicie. To zbyt dobra gra, żeby jej nie poznać. Doświadczenie zdobyte w BB zaprocentowało u mnie w Dark Souls 3, które wydawały mi się nawet nieco za łatwe. Polecam ochłonąć i spróbować jeszcze raz! 🙂
Tez powiedzialbym, ze troche przesadzasz. Tutaj trzeba po prostu poczekac, nie pchac sie, oszczedzac dusze i levelowac, i poswiecic jakis czas na same dodatki, jezeli ma sie z nimi problemy – potem z bossem bedzie juz ok.
I CoD na weteranie nie ma tu nic do rzeczy – inna filozofia, inne zasady. Nie mozna tego porownywac – cierpliwosc i parcie do checkpointow w cod nijak sie ma do cierpliwosci w BB / DS.
btw, wracasz do pisania, czy to tylko kwartalny update?:)
Dzięki za porady, jak już przestanę grać w BF-a 1 (który frustruje mnie w zupełnie inny, przyjemniejszy sposób) i nie będę miał zupełnie w co rąk włożyć, to… nie zrobię podejścia do BB 😛
angh, wracam do pisania.
Ej, aż postanowiłem skomentować. Gracz z takim stażem i tak lami? Przecież gry FS są piekielnie wciągające. Po latach samo przechodzących się gier do oglądania, gracze dostali coś co rzuca rękawicą w twarz, a w zamian oferuje satysfakcjonujący system walki, klimat i świat, który chce się eksplorować. Jako gracz, a nie turysta z Jurassic Parku, czy ten Z Westworld. Nie tak jak gry pokroju Ass Creed, w którym każdy element jest płytki i markowany jak dekoracje w szkolnym przedstawieniu. I nie jestem wielkim fanem, byłem w czasach DS, teraz bawią mnie inne gry. Cubi jesteś jakby to powiedzieć… Casualem. No skill, no kill. Przejście MW na vet? Przeszedłem MW na vet, tak samo WaW i BO i każdy w który chciało mi się zagrać i właśnie przechodzę znowu BO na vecie dla fanu. W gry no skillowe nawet nie chce mi się grać. I nie chwalę się, nie chcę tak żeby brzmiało, po prostu mnie nudzą. W Max Payne 3 na konsoli wyłączam auto aim i gram po raz kolejny na największym poziomie trudności, inaczej nie mam satysfakcji i immersji. I sądzę, że to dlatego, że po latach grania nudzą mnie gry udające grę – tak jak Eda Harris’a spacerki w WW. A gry z FS, są (no offence) jak kiedyś reklamy MM – nie dla idiotów. Nie chodzi o super skilla, czy nadludzką cierpliwość, ale skupienie, timing, obserwację i adaptację, wyczucie broni, dystansu itp rzeczy, które upodobniają tą walkę do prawdziwej, a nie maszowania przycisków, samo zaś doświadczenie do rzeczywistego przetrwania we wrogim świecie. Dlatego są tak ekscytujące. Rozumiem, że kogoś po prostu znudziła, albo wykreowany świat nie zachęcił, ale w to akurat mi trudno uwierzyć. I nie piszę tego jak “hardkor”, bo nie gram aż tyle, jedynie, że w gry w które mnie kupią i przekonają, że nie są wydmuszką. Na większość tytułów szkoda mi czasu. Śmieszą mnie acziwmenty, bo mówię – pokaż mi swoje K/D ratio – gardzę camperami, a za wyzwanie uważam mecz z bandą randomów przeciwko clanowi, w którym w drużynie się budzi ambicja i nagle wygrywamy. Oczywiście gry do przeżywania doceniam, te które mają immersję i autentyczny świat i wcale nie muszą być trudne. W tych znajduję po prostu przeżycia takie jak w kinie, czy literaturze. Ale zasadniczo gra musi być grą, nie spacerkiem po parku zaludnionym przez potulne hosty. Uff, rozwlekle, ale chodzi mi o to, że pewnie sprawa rozbija się o filozofię grania i o to jakim graczem jesteś. Niedzielny kanapowy gracz chce być doceniony, corowy nie chce by ktoś mu sypał acziwkami, woli poczucie, że zrobił to, nawet jak nikt się nie dowie. Nie czuj się urażony, to wg. mnie wytłumaczenie dlaczego nie masz skilla, a przejście gry na hard jest czymś niezwykłym. Przejście – może to słowo klucz. Dla mnie gier nie przechodzi się, tylko w nie gra. To nie jest krytyka, ani przechwałki, chciałem wyjaśnić punkt widzenia kogoś, kto jak rozpoczął DS, to miał wrażenie jakby powrócił do czasów i ekscytacji, kiedy odpalił swoją pierwszą grę w życiu. A nie jestem fanem, do DS3 nawet nie wystartowałem, bo już mi spowszechniało i obecnie inne gry pochłonęły mnie za bardzo.
Sorry za tą kolumnę tekstu. Co we mnie wstąpiło… Już wiem – to irytacja, że gracz z takim stażem mówi, że dobra gra jest za trudna.
Cóż, obawiam się, że jednak nie próbowałeś. Czytając tekst odniosłem wrażenie, że byłeś z góry negatywnie nastawiony i z każdą, mniejszą bądź większą porażką, dodatkowo “nakręcałeś” się i usilnie utwierdzałeś w przekonaniu, że ta gra jest beznadziejna. Wystarczyło poświęcić chwilę i nawet zajrzeć do pierwszego lepszego klipu na yt, żeby poznać pewne zasady rządzące tą grą. Poza tym, kolega wprowadził w błąd – wcale nie trzeba dojść do pierwszego bossa, żeby odblokować możliwość levelowania postaci. Gry od FS mają to do siebie, że na początku dają nam ostro w kość, żeby potem trochę odpuścić. Ponadto nasza postać jest coraz silniejsza, co też znacznie ułatwia rozgrywkę. Jeśli poświęcisz chwilę na farmienie i trochę wzmocnisz bohatera, gra stanie się dużo łatwiejsza. Według mnie BB to najlepsza aktualnie gra dostępna na ps4 i chciałbym, żeby jak najwięcej osób dostrzegło geniusz tej gry, żeby twórcy zobaczyli, że opłaca się robić gry, które nie prowadzą gracza “za rączkę” od początku do końca. Pozdrawiam i polecam zmusić się do jeszcze jednego podejścia, bo zdecydowanie warto. 😉
Przepraszam za pewne błędy interpunkcyjne i składniowe, ale piszę to o 1:30 na telefonie. Może to słabe wytłumaczenie, ale lepsze takie niż żadne. 😀
Przerzucanie się tym który trofik/aczik jest trudniejszy do zdobycia miałoby wg mnie sens gdyby ktoś potrafił udowodnić jakąś powtarzalność, typu “Zdobyłem 5 MHC pod rząd” albo “Zabiłem tego bossa w Chalice Dungeons który zabija jednym strzałem trzy razy”. Każde trofeum jest do zdobycia pod warunkiem że się próbuje odpowiednią ilość razy, albo jest się rzeczywiście dobrym, wtedy wystarczy kilka razy mniej.
Splatynowałem DS, DS2 i Bloodborne. Czy jestem dobry? Nie, pierwsze lepsze pvp przywołuje mnie do porządku. Zawsze znajdzie się ktoś lepszy i zawsze znajdzie się ktoś słabszy w danej grze. W takim razie kto jest tym nieszczęsnym casualem? Gdzie jest granica? Dokąd zmierzamy, dlaczego tu jesteśmy? 😉
BTW, sugerowanie “próbuj jeszcze raz” jest słabe. Gra ma stanowić przyjemność od razu. Nie mam zamiaru mordować się w “Barbie and Her Sisters Puppy Rescue Game”, choćby 1000 osób mi mówiło jakie to dobre.
Dawno temu odpaliłem pierwsze Dark Souls, doszedłem do pierwszego bosa i rzuciłem to w kąt – z wiadomych przyczyn. Po ponad roku od premiery usiadłem do tego raz jeszcze i wsiąknąłem. Ubiłem ostatniego bosa w prawie wszystkich grach From Software. Poległem tylko na Demon?s Souls, i to na ostatnim bosie 🙂 Ta gra naprawdę mnie sponiewierała, odczułem to nawet na zdrowiu heh.
Jako gracz “z czwórką z przodu” uważam, że te gry to jedne z najlepszych gier w ogóle. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że mają dużo wspólnego z realnym życiem. Bo w życiu jest podobnie, trzeba wyciągać wnioski z błędów, uczyć się i konsekwentnie, powoli pokonywać przeszkody. Porażki bolą i żeby spróbować raz jeszcze trzeba ponownie się pomęczyć.
Może to trochę górnolotne porównanie, ale patrzę na swojego syna i jestem przerażony tym w co gra. Dzisiejsze dzieciaki wytapiają godziny przed komputerem np. na robieniu kawy. Pytam się go – jaka jest w tym trudność, jaki cel? Odpowiada – że “trzeba dobrać odpowiednie składniki” (tylko cztery). Zaobserwowałem, że młody gdy tylko natrafi na jakąś najmniejszą trudność, rzuca grę i odpala kolejną “przeglądarkową po pierdółkę”. Nie tak to powinno wyglądać. Jako dorosły nie będzie mógł w nieskończoność zaczynać od nowa, dlatego zaczynam powoli zwracać uwagę na to w co gra i podsunąłem mu Portala.
Wracając do tematu, do gier FS trzeba zmienić podejście. To nie są gry, które się “przechodzi” w kilka czy kilkanaście godzin oglądając od czasu do czasu cut-scenkę. A po zgonie zaczyna się praktycznie w tym samym miejscu gdzie się padło. Jak pozbędziemy się tych przyzwyczajeń to zobaczymy “to coś” w grach FS.
Niedawno kupiłem PS4 i Bloodborne dopiero teraz mam na tapecie. Gra już dała mi w kość, ale nie odpuszczę. W końcu mało jest gier, które mogą zainteresować “sędziwego” gracza 😉
Ponieważ mnie poirytowaliście wszyscy tym swoim gadaniem, że jak pogram więcej, to poczuję, o co w tej grze chodzi, więc zasiadłem dzisiaj z rana z mocnym postanowieniem, że nie wstaję, póki nie położę pierwszego bossa.
Obejrzałem sobie na YouTube’ie “skrót” do bossa, otworzyłem go i zacząłem “zabawę”. Wcześniej przyfarmiłem w stylu MMO, mordując parokrotnie całą wioskę i ulepszając parametry mojego bohatera (do poziomu 16 czy 17-ego).
Oto wyniki, czyli na jakim poziomie zdrowia bossa ginąłem:
W pierwszej próbie 65%, w drugiej 80%, pofarmowałem trochę krwi do leczenia, w trzeciej próbie 5% (oblewałem go olejem i podpalałem, było cholera blisko), w czwartej 50%, obejrzałem na YouTube’ie ze dwa filmy z jego mordowania, w piątej próbie 30%, w szóstej padł, a ja zużyłem może trzy fiolki. Przyznaję, uczucie tryumfu niesamowite. Skąd ja pamiętam to uczucie… no oczywiście. World of Warcraft. Przechodzenie trudnych dungeonów, pierwsze zabicia najtrudniejszych bossów pompowały szczęście w moje żyły dokładnie w taki sam sposób.
Mam więc krótką dygresję, moi drodzi miłośnicy gier From Software – Wam się marzy dobre MMO. Pograjcie w jakieś. WoW się nada.
Zacząłem brnąć dalej. Ponieważ gra nie pokazuje ani nie sugeruje zbytnio, gdzie iść, zacząłem się kręcić po okolicy, uprzednio pobawiwszy się ekwipunkiem (to ważne). Ulepszyłem sobie broń, kupiłem mieczomłot (wygląda tak, że trzonek młota to miecz – zabawne), pomordowałem przeciwników to tu, to tam… wreszcie trafiłem na jakiś most, po którym przetoczył się płonący kamień, ledwo uciekłem.
W tym momencie do gry nagle dołączył jakiś pomagier i zaczął przeć do przodu przez ten most. Okazało się, że grzebiąc w ekwipunku aktywowałem jakiś dzwon, wołający innych graczy na pomoc. Idąc niespodziewanym współpracownikiem doszedłem do – jak się okazało – drugiego bossa, niejakiego Ojca Gascoigne’a. Ojciec nie miał wielkich szans wzięty na dwa baty, generalnie emocje 10 razy niższe niż przy pierwszej walce. Znalazłem jakiś klejnot, wsadziłem go w broń, pozwiedzałem katedrę i przyległości, kogoś tam zamordowałem.
I wiecie co? Ta gra nadal mi się nie podoba. Ciągnie mnie do niej dokładnie to samo, co ciągnęło mnie kiedyś do WoW-a (a konkretnie do Cataclysma), czyli potrzeba dawania sobie zastrzyków ze szczęścia, ale nie czuję tego całego klimatu gotyckich mroków i przeszkadza mi fakt, że gra ma szczątkowo przedstawioną fabułę, której muszę się domyślać.
Faktycznie jest łatwiej po pierwszym bossie, ale nie zmienia to jakoś diametralnie mojego odbioru tego, co dzieje się dalej.
Dawno takiego ruchu tu nie było – Cubi nieźle zanęcił!
Ja trochę pogrywalem w Soulsy żeby zobaczyć co to jest i czym się ludzie jarają. Zrozumiałem, ale to nie dla mnie.
Natomiast faktycznie uczucie euforii i satysfakcji po pokonaniu naprawdę trudnego przeciwnika to coś fantastycznego (zapewne to endorfinowy haj 😉 ) i Soulsy w tym względzie dostarczają.
Właściwie to chyba tylko przejście Donkey Kong Country Tropical Freeze dało mi taką satysfakcję jak granie w Soulsy. DKCTF to naprawdę cholernie trudna gra, ale satysfakcja z jej przejścia była olbrzymia.
Ruch jak ruch 🙂 Postanowiłem popisać 🙂
Mi nieprawdopodobną satysfakcję dają gry platformowe. Rayman Origins i Legends, mimo że nie były jakoś super-trudne, dawały wspaniałe zastrzyki endorfin. Zwłaszcza Origins i poziomy ze skrzynkami 🙂
Skrzynki mówisz? Ja myślałem, że wyrzucę przez okno konsolę i telewizor przez tą jedną zglitchowaną skrzynkę co pod koniec etapu uciekała i nie mona było jej złapać… Cała reszta uczyła cierpliwości
Cubi, jak ja zdołałem wymaksować Bloodborne, to i Ty dasz radę. Bloodborne to dla mnie jedna z najlepszych gier ostatnich lat, której poświęciłem wieeeeele godzin i która do dziś mnie fascynuje. Jak dla mnie najlepsza gra soulsowa.
Gra znakomita, ale gdyby wszystkie były tak wymagające, nigdy więcej nie sięgnąłbym po pada. Jako chwilowa odskocznia od produkcji dla masowego gracza, świetna rzecz. Czasem człowiek ma ochotę na ośmiorniczkę, a nie tylko kurczak i pizza :). Dodatku do Bloodborne’a już jednak nie tknąłem, tym bardziej gdy usłyszałem, że podstawka jest znacznie łatwiejsza. Natomiast niedawno zaryzykowałem i postanowiłem sprawdzić w końcu słynne Dark Souls. Kupiłem trzecią część i po zaskakująco łatwym początku (choć właściwie to taki tutorial) znowu poczułem ból, trud i znój :)Ale zawziąłem się i powoli brnąłem przed siebie, ginąc oczywiście po drodze setki razy. Trzech bossów udało mi się nawet pokonać za pierwszym razem. I byłbym równie zachwycony tą grą, co Bloodborne’em, gdyby nie ostatnie etapy. Twórcy po prostu przegięli z dwoma bossami. Loriana i Lothrica w końcu jakimś cudem pokonałem, ale Bezimienny Król jest poza moim zasięgiem. Recenzenci często podkreślali, że walki w serii Dark Souls są uczciwe. Trudne jak cholera, ale uczciwe. To chyba nie trafili na Bezimiennego Króla, który na szczęście jest opcjonalnym bossem. W pierwszej fazie właściwie nie sposób kontrolować walki, bo kamera wariuje, ciężko też ocenić odległość, panuje totalny chaos. Król w dodatku zadaje gigantyczne obrażenia i jest nieprzewidywalny. W Bloodbornie po rozpracowaniu przeciwnika można go było ukatrupić. Przy tych dwóch bossach w Dark Souls trzeba liczyć przede wszystkim na szczęście albo posiadać nadludzki refleks. Podsumowując, Bloodborne nie jest taki trudny 😀
Jeśli chodzi o moje doświadczenie, to mogę się tylko pochwalić platyną w Demon’s Souls. Najtrudniejszy był początek pierwszego przechodzenia, kiedy trzeba było nauczyć się mechaniki…
NG, NG+ to był spacerek.
Przypuszczam, że o to samo chodzi w każdej późniejszej grze FS.
Wszystkie soulsy to specyficzne gry, trzeba poznać i polubić ich mechanikę i panujące w nich zasady.
Ja osobiście podchodziłem dwa razy do DS1, za pierwszym razem chowałem się przed wszystkimi za tarczą i kompletnie sobie nie radziłem, za drugim razem zagrałem bardziej agresywnie i po kilku bossach utknąłem na Quelaag głównie z powodu strasznych spadków framerate na xbox 360.
Teraz próbuję Bloodborne, którego klimat o wiele bardziej mi podchodzi niż DS. Dużo mi dało oglądanie streamerów na twitchu, którzy specjalizują się w przechodzeniu gier bez otrzymywania obrażeń od przeciwników: faraazkhan, squillakilla czy the_happy_hob (ten ostatni aktualnie próbuje przejść wszystkie 3 części DS bez obrażeń za jednym posiedzeniem).
Polecam też film na YT “Bloodborne Is Genius, And Here’s Why” (identyfikator AC3OuLU5XCw).
kretynska gra. slaba praca kamery wchodzaca w sciany albo dupe. bron przeciwnikow przenikajaca ich nawzajem bez szkody. brak albo szczatkowe info o zasadach gry.nie stac ich bylo tutoriala. ze google? sam sobie szukaj jak ci pasi.brak sava. ze tak trudniej? chcesz trudniej – wlacz wersje hard. tu im sie znow nie chcialo. pracuje. nie mam milion godzin na jakas syfiata gre przechodzic ta sama droge. jak spedze czas przy 1 to nei zagram w druga. realizm? to czemu przez plot nei mozesz przejsc? mechanika? wcisnij 5 guzikow w okreslonej sekwencji zeby skoczyc? skoczyles choc raz w przepasc? syf.gre spotkalo to smo co BF1 – uninstall i brak zakupu kolejnej. gra dla masochistow i bezrobotnych