Kiedyś, dosyć dawno już temu, gdy zaczynałem w ogóle grać w gry komputerowe, łykałem wszystko jak leci. Dziesiątki godzin spędzone nad Jagged Alliance (i dziesięć razy tyle nad drugą częścią, na którą potwornie czekałem), skończona kampania w Starcrafcie, rozwalony Command & Conquer i oba Red Alerty, a z drugiej strony skończone (bez internetu, bez walkthroughsa) wszystkie Monkey Islandy, część gier Sierry… a później rozmontowane na czynniki pierwsze oba Fallouty, Planescape: Torment, całkiem dobre wyniki w Shogun: Total War…
Cholera, jak ja to robiłem?!
Dzisiaj nie jestem w stanie skupić uwagi przez dwie albo i cztery godziny siedzenia nad jakąś misją w RTSie albo zagadką w przygodówce… oba gatunki potwornie mnie męczą, nie wiedzieć czemu, bo myśleć raczej lubię, i to nad strategią również. Erpeg? Ziiieeeew, czemu tu się wszystko tak wolno dzieje, SZYBCIEJ z tą gadką gościu, dawaj w końcu zadanie i przestań ględzić! To okropne, ale doszedłem już do takiego ekstremum, że nudzi mnie skradanie się w Splinter Cellu, a co dopiero w Thiefie.
Przyczyna takiego stanu rzeczy?
Nie sądzę, żebym sam się tak zmienił, żeby żądać natychmiastowej i szybkiej rozrywki, bo – weźmy takie filmy – nie oglądam tylko i wyłącznie hollywoodzkiej papki (chociaż przyznaję się – bez wstydu – że bardzo ją lubię), często z żona łykamy jakiś spokojny, nienerwowy film, w którym nic się nie dzieje. A z grami mam tak, że zbyt powolne tytuły zniechęcają mnie.
I wiem dlaczego.
To dlatego, że rynek gier jako całość poszedł w stronę takiej natychmiastowości doznań. Nawet RTSy robią się coraz szybsze, czas produkcji kolejnych jednostek jest coraz krótszy (zagrajcie w pierwszego Starcrafta – Jezu, jakie to jest POWOLNE!), a przygodówki mają coraz więcej podpowiedzi, żeby się przypadkiem użytkownik nie zmęczył. W takiej sytuacji trudno się dziwić, że nawet dorośli gracze powolutku (i niepostrzeżenie) zaczynają chętniej grać w dynamiczne strzelaniny, gdzie checkpoint robi się siedem razy w pół godziny.
O czym to świadczy?
O tym, że rynek gier przechodzi takie same etapy, jak kino – najpierw przecież zachłyśnięto się slapstickiem i możliwością pokazania, że ktoś wisi na wieży zegara, a dopiero potem podjęto spokojniejsze, dostojniejsze tematy. Z grami będzie tak samo, gdy już zastrzelimy ostatniego groteskowego potwora i wysadzimy ostatnią idiotyczną bazę, okaże się, że jednak są ludzie, którzy cieszą się mądrą, dobrze poprowadzoną fabułą i nie przeszkadza im zacięcie się na półtorej godziny w jakimś miejscu.A na razie trzeba to sobie samemu zapewniać, jeśli się takich zacinek potrzebuje. Ja przez gry lubię przebiegać, ale od czasu do czasu (zapewne odzywa się we mnie ten stary koleś od strategii i przygodówek) czuję, że potrzebuję wyzwań. Efekt? Staram się powtórzyć sukces massci z Call of Duty 5 i morduję się – w dosłownym tego słowa znaczeniu – z poziomem trudności veteran. Sztuczne wydłużenie? Owszem. Ale to i tak mniej hardkorowe niż – pamiętam to – półtorej godziny zbrojeń w bazie w C&C, a potem błyskawiczny wpierdziel od przeciwnika, który przez te same 90 minut wyprodukował dwa razy więcej oddziałów.
Przyczyną też może być technologia i era “przemian” im sie juz nie opłaca robić gier trudnych tylko takich które sie sprzedają. Czasem stawiaja więcej na efekt wizualny niż na samą gre. Przykład RPG. Drakensang chodźby. Rynek gier sie wypala, albo spoleczeństwo jest głubsze xP U mnie w szafce sie kurza tytuły Blizarda czy rpg MSofta… ostatnio tylko właśnie szybkie gry podchodza FPS FPP. Moze właśnie dlaego ze rynek nie oferuje nic ciekawego, nic wspolnego z tym na czym sie wychowalismy…
http://zagraceni.pl/call-of-duty-5-wojna-dla-wymagajacych -> tu piszesz, ze veterana przeszedles, czy tylko ja widze tu niescislosc?
genesis –> tego bloga pisze dwóch autorów 🙂 massca napisał, że przeszedł, ja napisałem, że mam zamiar przejść, względnie że przechodzę 🙂
Rzeczywiscie, przepraszam za nieporozumienie 🙂 A jak tam idzie ten veteran, daleko zaszedles?
Cubi, nie wiem czy pamiętasz naszą rozmowę jakieś pół roku temu. Naszekałem wtedy na to, jakie te dzisiejsze gry są proste i przez to nudne.
Powiedziałeś mi wtedy, że zdziadziałem. A to nie jest tak. Dzisiejsze gry są sztampowe jak amerykańskie filmy.
No bo zobacz… Nie rozumiem zachwytów na takim Assasin’s Creed – tak niewykorzytanego potencjału dawno nie widziałem – gdzie misje są monotonne na maksa. Nie rozumiem zachwytów nad serią Elder Scrolls – szczególnie nad dwoma ostatnimi częściami, które stary pomysł ubrały w nową grafikę, nie dając nic w zamian. Wystarczy spojrzeć na serię Need for Speed – odgrzewane kotlety. I te gry zdobywają wysokie oceny w magazynach komputerowych.
Ja perełek szukam w produkcjach freeware i nie raz udało mi się znaleźć naprawdę ciekawe rzeczy, których autorzy pokazali, że da się coś zrobić innego i grywalnego. Wśród produkcji komercyjnych mało jest świeżych pomysłów, jak Locoroco, Patapon (przecie to rozwinięcie pomysłu z tych mat do tańczenia – da się? da, wystarczy trochę pomyśleć), Mirror’s Edge czy Portal…
Torp, pamiętam, i w zasadzie masz rację. Co nie zmienia faktu, że w Assassina grało mi się arcyfajnie. O perełkach napiszę osobny wpis, dzięki za podsunięcie pomysłu, tak przy okazji! 🙂
genesis –> czwarta misja skończona, szlag mnie już trafia, chwila przerwy 🙂
Zgadzam się z obserwacjami opisanymi powyżej.
Od dłuższego czasu gram generalnie w:
– Soldier of Fortune 2 (demo! community fulla umarło), żeby się wyżyć. Mimo upływu 7 lat ludzie w to grają i gra jest miodna.
– Cywilizację 3, dla relaksu
– Panzer General 2, nie trzeba tłumaczyć, ta gra się nie starzeje
Ostatnio jednak kupiłem x360 i z przyjemnością przeszedłem Fallouta 3. Teraz wróciłem do wcześniejszego save’u i na luzie szperam sobie po ciekawych lokacjach.
Znakiem czasów jest jednak to, że Fallout 3 to pierwszy Fallout, którego przeszedłem do końca. Poprzednie widać byly za trudne 🙂
Lukasz –> też teraz gram w Fallouta 3 😀 Coś w tym jest, coś w tym jest 😀
Staram się smakować gry – teraz kiedy na granie mam 2-3 godziny dziennie. W tym czasie musi być miejsce na podziwianie widoczków i adrenalinę. Efektem tego nie kupiłem sobie żadnej gry na gwiazdkę gdyż ciągle na tapecie był Fallout 3, Dead Space i Far Cry 2. Po liczniku godzin w stanach gry też to smakowanie widać – F3 – 95h, DS – 18h, FC2 – 35h (jestem w połowie fabuły). Teraz z dużą rezerwą podchodzę do tzw faktów prasowych, że gra “XYZ” zapewnia 5, 10 czy 20 godzin rozrywki
Skąd ja to znam. Miałem to samo, ale znalazłem proste rozwiązanie problemu czyli Wii. Wiem, że to serwis Xboxa i nie piszę tego, żeby robić zadymę – za stary na to jestem 🙂 Po prostu taka prawda. Potrzebowałem czegoś zupełnie nowego i świeżego z czym nie miałem dotychczas nigdy do czynienia. Przyjemność oraz chęć do grania jak za dawnych lat, kiedy z wypiekami na twarzy grałem na pożyczonym Spectrumie.
Pozdrawienia dla Xboxowców 🙂
OMG… zgadzam się w stu procentach z przedmówcami! Btw, dwa dni temu też machnąłem taką refleksję…
Gry smakuję. Szkoda tylko, że szybkośc doznań i “chceń” jest boostowana przez zalew fajnych produkcji, które “trzeba” (bo się chce) mieć. Czasem, aż się cieszę, że nowości są tak potwornie drogie.
Pozdr!